czwartek, 30 maja 2013

Historia kościoła Bożego Ciała w Poznaniu


Historia tej świątyni sięga końca XIV w. i jest związana z na pół legendarną opowieścią o trzech hostiach. Wspominał o niej w swoich annałach sam Jan Długosz. 15 sierpnia 1399 roku z dzisiejszego kościoła jezuitów na ulicy Szewskiej (wówczas był to kościół dominikanów) wykradzione zostały trzy hostie. Ze względu na to, aby nie budzić narodowo-religijnych resentymentów nie wszędzie się dziś wspomina o tym, że zbezczeszczenia dopuściło się kilku miejscowych Żydów. Zresztą jest to rzecz trzeciorzędna, bo najważniejsze jest to, co później działo się z tymi hostiami.


Sprawcy chcieli wypróbować, czy hostie rzeczywiście są ciałem Chrystusa i dokonali tego w kamienicy przy ulicy Żydowskiej. Gdy zaczęli kłuć je nożami, wtedy wytrysnęła z nich krew. Jedna z kropli spadając na niewidomą Żydówkę, uzdrowiła ją ze ślepoty. Przerażonym sprawcom nie udało się tych hostii ani zakopać w ziemi, ani utopić w studni, gdyż za każdym razem, w cudowny sposób wyłaniały się na powierzchni. Dziś (o czym niektórzy nie wiedzą, bo nie rzuca się on w oczy) w kamienicy tej, na rogu ulic Żydowskiej i Kramarskiej, znajduje się kościół pod wezwaniem Najświętszej Krwi Pana Jezusa.

Świętokradcy postanowili skradzione hostie utopić na nadwarciańskich bagnach, ale i gdy to się nie udało, porzucili je. Relikwie zostały jednak odnalezione przez pasterza i w asyście biskupa Wojciecha Jarzębca przeniesione do nieistniejącej dziś fary (znajdowała się na miejscu Placu Kolegiackiego). W tajemniczy sposób hostie pojawiały się na łąkach, w miejscu ich odnalezienia, w związku z czym wybudowano tam drewnianą kapliczkę. Król Władysław Jagiełło nakazał, aby w tamtym miejscu powstała świątynia – kościół Bożego Ciała dzisiaj niedaleko ulicy Łąkowej. Opiekę nad tym miejscem przejęli karmelici.

W XV i XVI wieku kościół stał się celem licznych pielgrzymek, sanktuarium, gdyż dokonywały się tam cuda. Dzisiaj kościół stał się swoistym ośrodkiem skupiającym środowiska zaangażowanych religijnie i społecznie poznaniaków. Odbywają się tam liczne nabożeństwa, Msze św. za Ojczyznę, wyruszają stamtąd marsze religijne i patriotyczne, m.in. marsz dla uczczenia 150 rocznicy wybuchu powstania styczniowego, czy marsze Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę. Warto przyjrzeć się tej świątyni, gdyż przyciąga ona również pięknem swojej architektury i wystroju.

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/historia-ko%C5%9Bcio%C5%82-bo%C5%BCego-cia%C5%82-w-poznaniu

poniedziałek, 27 maja 2013

Uczniowie w obronie pani od polskiego


Już ponad 700 osób podpisało się pod petycją w obronie pani Edyty Rędzioch, nauczycielki języka polskiego, która w szkole przy ul. Hangarowej 14 w Poznaniu uczy od 25 lat. Kiedy Państwo to czytacie, liczba sygnatariuszy może być już nieaktualna, gdyż podpisów przybywa z każdą chwilą. W obronie nauczycielki stanęli jej obecni uczniowie, a także absolwenci, którzy byli jej podopiecznymi oraz rodzice. Przypomina się scena z filmu „Stowarzyszenie umarłych poetów”, kiedy to uczniowie solidaryzowali się z nauczycielem literatury, granym przez Robina Williamsa.

Edycie Rędzioch okrojono etat do 1/2 i przesunięto do pracy w świetlicy. Oficjalny powód, to konieczność zmniejszenia kadry polonistycznej. Nieoficjalnie niektórzy mówią o konflikcie nauczycielki z dyrektorem szkoły, Jarosławem Haładudą. W komentarzach internetowych można znaleźć informację, że dyrekcja wcześniej „pozbyła się”, również lubianego przez uczniów pana Lackowskiego oraz, że robione są przymiarki do prywatyzacji szkoły.

Dyrektor Haładuda na temat protestu wypowiedział się sceptycznie, nie podobało mu się, że w sprawę zostały włączone dzieci i że według niego nie jest to zgodne z etyką zawodową nauczyciela: „O sprawach kadrowych nie dyskutuje się z uczniami”. Opowiedział również o powodach swoich decyzji personalnych: „Głównym powodem zmniejszenia wymiaru pracy jest zmniejszenie ilości oddziałów w szkole i reguluje to art. 20 Karty Nauczyciela. W tym roku mamy 6 klas gimnazjalnych, a w nowym roku szkolnym będzie ich 5”. Dodał, że dla niego najważniejsze było, aby żaden z nauczycieli nie stracił pracy, w związku z czym trzeba było okroić etaty. Decyzja ta była konsultowana ze związkami zawodowymi, które pytały o szczegóły - ilu jest nauczycieli polonistów, ile mają godzin lekcyjnych - i wypowiedziały się pozytywnie na temat decyzji kadrowych.

W szkole na ul. Hangarowej uczy 4 nauczycieli polonistów, na pytanie o to, co zadecydowało o wyborze Edyty Rędzioch, dyrektor Haładuda stwierdził, że kompetencje. „Polonistą jest wicedyrektor (Magdalena Płotalska – przyp. red.), polonistą jest poprzednia pani dyrektor (Elżbieta Kocimska – przyp. red.) – nauczyciel o bardzo wysokich kwalifikacjach, która jest na dodatek przed emeryturą. Jest magistrem filologii polskiej po Uniwersytecie Lubelskim i podyplomówce na Warszawskim. Jest jeszcze inny nauczyciel języka polskiego (Małgorzata Wasielewska – przyp. red.), który jest szefem szkolnego zespołu wszystkich nauczycieli językowców i egzaminatorem. To nie jest łatwa decyzja dla pracodawcy”. Dyrektor Haładuda zdementował pogłoski o domniemanych planach prywatyzacji szkoły, powiedział: „To jest plotka związana z tym, że wcześniej, przez 12 lat pracowałem w szkole niepublicznej. Nie mam takich zamiarów odnośnie do tej szkoły”.

Protest w obronie pani Rędzioch zaczął się od sprzeciwu uczniów i rodziców dzieci. Dołączyli do nich absolwenci: Adam, 16-letni uczeń I klasy liceum oraz 21-letnia Martyna, studentka II roku prawa. Utworzyli na Facebooku wydarzenia pod nazwami „Ratujmy panią eR!” oraz „Petycja w sprawie pani Rędzioch”, a także internetową „Petycję w sprawie przywrócenia pani Rędzioch posady polonistki”. Działają w porozumieniu z uczniami i rodzicami, do tej inicjatywy przyłączają się kolejne osoby. Udało się nawet pozyskać wsparcie rapera Donguralesko, który zamieścił informację o ich akcji na swoim profilu na Facebooku opatrując wpisem: „Dobrych pedagogów jest coraz mniej, dlatego warto ich wspierać”.

Protestujący podkreślają, że pani Rędzioch to nauczyciel pełen pasji, przyjaciel uczniów, człowiek pobudzający inspirację i siłę do działania. Jej uczniowie stawali się laureatami i finalistami Wojewódzkiego Konkursu Języka Polskiego, Konkursu Wiedzy o Teatrze, licznych konkursów recytatorskich. Pani Rędzioch od lat prowadzi koło teatralne "U Tytusa", którego członkowie biorą udział w prestiżowym konkursie organizowanym przez Teatr Animacji - Potyczki Teatralne.

Edyta Rędzioch odmówiła Blubrom komentarza w tej sprawie, gdyż boi się, że jej słowa zostaną wykorzystane przeciwko niej przez dyrektora. Powiedziała tylko, że sprawa znajdzie swoje rozstrzygnięcie w sądzie pracy. Zapytana o jej wychowanków, którzy wygrywali w konkursach i olimpiadach naukowych, wymieniała z głowy ich imiona i nazwiska przez kilka minut. Na ścianach szkoły wiszą dyplomy upamiętniające uczniów, którzy osiągnęli wspaniałe wyniki w konkursach i olimpiadach – wśród nich nie brakowało wychowanków pani Rędzioch.

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/uczniowie-w-obronie-pani-od-polskiego

niedziela, 26 maja 2013

O debacie „Rady osiedli 2 lata po reformie – sukces czy porażka?” z Adamem Szabelskim

Minęły dwa lata od reformy samorządów pomocniczych, czyli rad siedli. Zwiększyły się ich kompetencje, zwiększyły się również budżety, ujednolicone zostały przepisy regulujące zasady ich działania. Z tej okazji stowarzyszenie Projekt Poznań organizuje debatę poświęconą radom osiedli, która odbędzie się we wtorek, 28 maja w sali sesyjnej Urzędu Miasta Poznania. Porozmawialiśmy z pomysłodawcą debaty – Adamem Szabelskim.


Jesteś pomysłodawcą tej konferencji – skąd pomysł, aby ją zorganizować?

Rady osiedli działają w Poznaniu od około 20 lat, a od wprowadzenia reformy samorządów pomocniczych minęły 2 lata. W 2010 roku rozpoczęła się debata na temat reformy, gdyż wcześniej rady te były bardzo rozbite, nierówne, np. Rada Osiedla Zagroda obejmowała 500 mieszkańców, a Rada Osiedla Piątkowo-Zachód ponad 20.000 mieszkańców. Bywało, że struktury samorządu pomocniczego były niejednolite, np. w jednym miejscu był zarząd i rada osiedla, a gdzie indziej funkcjonował zarząd osiedla i walne zgromadzenie mieszkańców. Poza tym w wyniku reformy przyznano osiedlom większe fundusze do rozdysponowania, dzięki czemu dziś rady osiedli stać na większe inwestycje niż dawniej, np. chodniki, zieleń. To dobry moment, aby dokonać pewnego podsumowania.

Czy są jakieś problemy z funkcjonowaniem rad?

Postawiono radom osiedli dużo wymagań, ale z drugiej strony władze Miasta nie zawsze wsłuchują się w ich głos. Bywa, że niektóre rady osiedli o pewnych rozwiązaniach proponowanych przez Miasto dowiadują się z mediów, a nie bezpośrednio od instytucji miejskich. Inny problem polega na tym, że czasem instytucje miejskie nie pytają rad osiedli o zdanie, nawet przy realizacji projektów zleconych przez te rady. Inna trudność polega na tym, że granice rad osiedli nie pokrywają się z granicami osiedli mieszkaniowych. Bywają mieszkańcy, u których wywołuje to dezorientację – zgłaszają swoje problemy niewłaściwym radom.

Kogo zaprosiliście do udziału w dyskusji?

Specjalistów od samorządów pomocniczych, radnych miejskich i radnych osiedlowych. Staraliśmy się tak dobrać dyskutantów, aby przedstawiane były różnorodne punkty widzenia. Przykładowo – z innymi problemami mają do czynienia radni ze Starego Miasta, a z innymi radni z Naramowic – dajmy na to, że jedni walczą o zieleń, a drugim zależy na poprawie przepustowości głównego ciągu komunikacyjnego.

Jakie modyfikacje w funkcjonowaniu rad osiedli warto wprowadzić?

Na pewno uelastycznić budżet poprzez umożliwienie stworzenia rezerwy, którą będzie można przeznaczać na nieprzewidziane zadania „wypływające” po uchwaleniu budżetu osiedla. Na przykład w ciągu roku lokalne środowiska podejmują decyzję o organizacji jakiejś ciekawej imprezy i do jej realizacji potrzebowałyby pieniędzy od rady osiedla. Albo inny przykład – potrzebne są dodatkowe środki na remont chodnika, który uległ uszkodzeniu wskutek jakiejś awarii. Bardzo przydatne byłoby także umożliwienie radom osiedli przedstawiania inicjatyw uchwałodawczych, które byłyby potem głosowane przez Radę Miasta. Myślę, że należałoby również zapewnić różnym radom możliwość uzyskania środków w ramach konkursów grantowych, choćby przez zapis, że jeśli jakiś samorząd pomocniczy wygrywa taki konkurs, to w następnym roku nie startuje, dzięki czemu rosną szanse innych rad. Warto byłoby opracować osobne programy grantowe dla biedniejszych osiedli, analogicznie do funduszy europejskich.

Dziękuję za rozmowę.

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/o-debacie-%E2%80%9Erady-osiedli-2-lata-po-reformie-%E2%80%93-sukces-czy-pora%C5%BCka%E2%80%9D-z-adamem-szabelskim

sobota, 25 maja 2013

Drugi Jarmark Mieszka I – niedziela, 26 maja

Kto lubi średniowiecze, ten będzie na pewno zadowolony – w niedzielę, 26 maja, na błoniach, w cieniu Katedry odbędzie się drugi Jarmark Mieszka I. Organizatorzy zapowiadają gry i zabawy plebejskie, pokazy rzemieślnicze, pokazy walk oraz tradycyjne jadło – ale nie ma się czego bać, to nie będzie jadło z wykopalisk archeologicznych, tylko coś dużo świeższego.
 

Inicjatywa narodziła się pod wpływem impulsu, który został nadany przez ministerstwo edukacji. Otóż ministerstwo postanowiło okroić liczbowo lekcje historii i przemodelować program, co wielu środowiskom się nie spodobało, m.in. dawni, solidarnościowi opozycjoniści z Krakowa podjęli strajk głodowy, a w Poznaniu zorganizowany został happening pod nazwą „Pożegnanie z historią, czyli Bismarck by tego lepiej nie wymyślił”.

Może nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, ale to właśnie w podziemiach poznańskiej Katedry spoczywają prochy dwóch pierwszych władców Polski – księcia Mieszka I i jego syna, króla Bolesława I Chrobrego. To od Poznania się zaczęła Polska. Organizatorem jarmarku jest Fundacja św. Benedykta. Jeszcze w sobotę o 18:00 w Katedrze odbędzie się z tej okazji Msza św. za Ojczyznę, natomiast sam jarmark odbywać się będzie między 11:00 a 18:00. W tym roku przypada 1050 rocznica objęcia władzy przez męża Dobrawy.

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/drugi-jarmark-mieszka-i-%E2%80%93-niedziela-26-maja

Z Janiną Paradowską o dziennikarstwie, primaaprilisowym żarcie, literce „W”, prywatyzacji i obiektywizmie

Janina Paradowska, publicystka i redaktor tygodnika „Polityka”, radia Tok FM i Superstacji, przyjechała na zaproszenie Zakładu Retoryki, Pragmalingwistyki i Dziennikarstwa Instytutu Filologii Polskiej UAM. Po spotkaniu ze studentami udało się Blubrom przeprowadzić z nią wywiad. Pytania dotyczyły polityki i mediów.



W trakcie wykładu była Pani pytana o różne kwestie, również o swoje poglądy i o to jak Pani ocenia prasę. Krytycznie odniosła się Pani do pewnych tytułów, mówiąc że niewiele mają one wspólnego z dziennikarstwem. Czym dla Pani jest dziennikarstwo?

Krytycznie odnosiłam się nie tyle do tytułów, bo uważam, że im więcej tytułów, tym lepiej, bo mamy większą pulę poglądów, większy pluralizm. Do pewnego typu dziennikarstwa się krytycznie odniosłam, a mianowicie do tego, które czerpie z takich bardzo niedobrych wzorców propagandowych, które przestaje być dziennikarstwem, a staje się po prostu propagandą, często uprawianą na użytek partyjny. Tego nigdy nie lubiłam, być może dlatego, że mam takie wyniesione jeszcze z PRL-u uczulenie na publikacje typu „Żołnierz Wolności”, czy różnych innych. Dziennikarstwo… ono jest moim życiem, ono jest moim zawodem, ono tak wrosło w moje życie, że trudno mi oddzielić życie i dziennikarstwo ode mnie, ponieważ dziennikarzem nie jest się przez 8 godzin dziennie na dobę, tylko jest się przez cały czas. Jest też zajęciem fascynującym, wymagającym jednak ciągle uczenia się, poznawania nowych ludzi, stwarzającym takie niepowtarzalne okazje spotykania ludzi, których większość nie ma okazji poznać. Jest też sposobem bycia. Odpowiedź jest rozbudowana, jak Pan słyszy.

Nie kryje Pani swoich sympatii. Niektórzy je ukrywają, Pani tego nie robi, również jak chodzi o sympatie polityczne. Chciałbym zapytać Panią o Donalda Tuska – jak Pani ocenia jego spór z Jerzym Urbanem (chodzi o wytoczenie procesu wydawcy tygodnika „Nie” przez premiera, za primaaprilisowy żart – publikację rzekomego nagrania podsłuchanych sprzętem szpiegowskim rozmów Donalda Tuska, Lecha Wałęsy, Jolanty Kwaśniewskiej i Grzegorza Schetyny z trybuny Stadionu Narodowego w czasie meczu Polska-Ukraina).

Źle oceniam… Dlatego że… uważam, że… Tu zadziałano zbyt pospiesznie chyba. Nie był ten cały żart primaaprilisowy zbyt przejrzysty. Ja też w pierwszym momencie, jak przeczytałam, to wydawało mi się, że to nie jest żart. A ponieważ znam to środowisko, znam tych ludzi to zdziwił mnie wprawdzie język, jakim rozmawiali, bo nigdy takiego języka nie słyszałam, ale nie wydaje mi się… Ja w ogóle jestem przeciwniczką chodzenia do sądów w momencie, kiedy nie jest to wyraźnie potrzebne, że nie jest ktoś zniesławiony. Tu była raczej pewna sfera obyczajowa pokazana. Także mnie się to nie podoba. No ale uważam, że Tusk zrobił Urbanowi niezłą promocję, sam nic na tym nie zyskując. W ogóle nie wyobrażam sobie, jaki wyrok może być w takiej sprawie.

A teraz z trochę innej strony… politycznej – jak Pani ocenia konflikt Grzegorza Hajdarowicza (właściciela dziennika „Rzeczpospolita”) z tzw. dziennikarzami niepokornymi (braćmi Karnowskimi)? Chodzi mi o kwestię tytułu ich tygodnika, wcześniej był „W Sieci”, teraz „Sieci” (Hajdarowicz zarzuca Karnowskim kradzież tytułu – quasiblogowego działu na stronie internetowej „Rzeczpospolitej” pod nazwą „W sieci opinii”). Na ile ten konflikt ma rzeczywiste podstawy biznesowe? Na ile Hajdarowicz rzeczywiście traci na tej literce „W”, a na ile chodzi tutaj o spór taki personalny, czy polityczny nawet?

Hajdarowicz zainwestował jakieś pieniądze i zarezerwował sobie, zastrzegł różne tytuły. On jest biznesmenem. Ja się nie znam na biznesach Hajdarowicza. No i uważam, że jeżeli oni użyli tytułu, który był zarezerwowany, to prawo jest po jego stronie… Ta cała w ogóle sprawa dla mnie… Ja uważam, że jest jednak prawo właściciela do tego, żeby z nim konsultować pewne decyzje, że to nie jest tak, że właściciel wydaje pieniądze, a potem dziennikarzowi wolno już wszystko. Tutaj jest jakieś prawo ingerencji właściciela, bo to jest jego biznesplan i nie może być tak, że nagle dziennikarze będą tam pisać tylko to, co oni myślą i nie będą uwzględniać żadnych wymagań właściciela. To wszystko zależy od tego jak się między sobą ułożą. Nie wiem jak oni się ułożyli.

Tak się zastanawiam, tytuł tygodnika „Polityka” – to jest słowo powszechnie używane. A „w sieci” też mi się wydaje na tyle ogólne, że…

Ale on sobie zastrzegł tytuł „W Sieci”…

Tam jest „W sieci opinii”.

…zastrzegł sobie tych tytułów mnóstwo. Natomiast „Polityka” jest tytułem prasowym, który ma ponad 50 lat. Też mogę powiedzieć, że tam sobie robią jakieś portale „wPolityce”, że się próbują podszywać. Ale ponieważ to jest „wPolityce”, a nie „Polityka”… Gdyby ktoś uruchomił tytuł o nazwie „Polityka” to też byśmy interweniowali, dlatego bo to jest nasze logo i mamy do niego prawo własności.

Czy Pani zdaniem media publiczne powinny zostać sprywatyzowane, czy możliwa jest misyjność w mediach prywatnych? Jak Pani ocenia sytuację w mediach publicznych?

Misyjność jest konieczna, tylko nikt jej nie potrafi określić. Jest sporo przedsięwzięć, które ja uważam za misyjne, typu Teatr Telewizji, dobry film dokumentalny, porządna informacja. Czy powinny zostać sprywatyzowane? Zawsze byłam zwolenniczką tego, żeby jeden z kanałów telewizji publicznej sprywatyzować, dlatego że, moim zdaniem, w tym kształcie raz, że jest zbyt dużym graczem na rynku reklamowym, na kurczącym się rynku programowym, a dwa, że jest maszynerią niewydolną, która na siebie nie zarabia i coraz bardziej upodabnia się do mediów komercyjnych. Wszędzie istnieją jakieś kanały publiczne o mniejszej lub większej tradycji. W Stanach Zjednoczonych nie cieszą się one zbytnią popularnością, BBC w Anglii cieszy się popularnością – to wszystko zależy od siły tradycji, kultury politycznej, a u nas problem finansowania mediów publicznych jest nierozwiązany od lat. I właściwie mamy do czynienia z tym, że to, co nazywamy „publiczne”, staje się coraz bardziej komercyjne.

A w aspekcie telewizji i w ogóle mediów publicznych – media obiektywne są prawie niemożliwe, każdy dziennikarz ma swoje poglądy…

Obiektywna jest informacja, a potem się zaczynają opinie i zespoły się dobierają wedle wyznawanych poglądów. Czytelnik też tego oczekuje. Im większa jest paleta prezentująca różne poglądy, różnych tytułów, tym lepiej. A każdy z nas ma swój światopogląd, swoje poglądy i po to są tygodniki opinii, żeby przedstawiać opinie autorów. Nie wyobrażam sobie co to by miała być publicystyka w pełni obiektywna. Czegoś takiego, moim zdaniem, nie ma, bo różnie postrzegamy świat, różnie patrzymy na te same wydarzenia. Różne wydarzenia filtrujemy przez nasze poglądy i tego też oczekuje czytelnik.

A czy media publiczne są, czy kiedykolwiek były pluralistyczne?

One jakoś są pluralistyczne, liczą czasy występowania tych polityków.

A w sensie doboru dziennikarzy i publicystów?

Są bardziej liberalne, są bardziej prawoskrętne. Właściwie teraz się pojawiła Telewizja Republika – tworzy ją bardzo zamknięte środowisko o bardzo wyrazistych poglądach. W innych mediach elektronicznych te poglądy bardziej się mieszają, są chyba bardziej zrównoważone, ale trudno tutaj cokolwiek przesądzać. Nie robię z tego dramatu. Tym, co mnie razi, jest nadmiar polityki w wydaniu polityków, a nie w wydaniu komentatorów. W związku z tym jest więcej chaosu niż takiego uporządkowanego obrazu.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Na spotkaniu ze studentami redaktor Janina Paradowska mówiła m.in. o tym, że związana jest ideowo ze środowiskiem dawnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego i Unii Wolności. Mówiła, że ceni sobie Lecha Wałęsę, Aleksandra Kwaśniewskiego i zaprzyjaźniona jest z Donaldem Tuskiem. Za dobrych rozmówców uważa Bronisława Komorowskiego, Donalda Tuska, Aleksandra Kwaśniewskiego, Leszka Millera, Marka Borowskiego, a z prawej strony: Andrzeja Derę i Joachima Brudzińskiego. Z kolei jak chodzi o dziennikarzy prawicowych, to ceni Rafała Ziemkiewicza, Bronisława Wildsteina i Piotra Semkę.

Artykuł ukazał się na www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/z-janin%C4%85-paradowsk%C4%85-o-dziennikarstwie-primaaprilisowym-%C5%BCarcie-literce-%E2%80%9Ew%E2%80%9D-prywatyzacji-i

piątek, 24 maja 2013

Poetyckiej sztafety ciąg dalszy - czy nie urwie nam wszystkim głowy?

Jeszcze nie dobiegł końca festiwal „Poznań Poetów”, a już rozpoczyna się kolejny cykl – „Poetyckie zawracanie głowy”. Impreza ma trwać aż do września, ale w przeciwieństwie do „Poznania Poetów”, ona nie eksponuje uznanych, zinterpretowanych i przeanalizowanych na wszystkie sposoby autorów, gdyż tutaj swoje strofy będą mogli zaprezentować wszyscy chętni wierszokleci – kandydaci do Parnasu.
 

Jak zapowiadają organizatorzy: Zaczynamy od formuły tradycyjnej – klasycznego spotkania autorskiego – by przejść potem do wierszowanych baśni, warsztatów, pisania i tworzenia poezji na żywo, dużej dyskusji panelowej, poezji śpiewanej czy ulicznego, odważnego performance’u i zakończyć nasz „festiwal” wielkim poetyckim slamem”. Dopowiedzmy, że slam poetycki to publiczna rywalizacja poetów-performerów, którzy prezentują swoje utwory w ograniczonym czasie, jury jest wybierane spośród publiczności, zaś na zwycięzców czeka nagroda.

Aby móc zaprezentować swoją poezję, należy przysłać na adres organizatora reprezentatywną próbkę swojej twórczości. Na pierwszy ogień, 25 maja (sobota) o godz. 18:00 zostanie rzucona poezja Inesy Kruszki i Łukasza Andrzeja Zaranka. Przygrywać im będzie akordeon, z którego dźwięki będzie wydobywać Filip Tomala. Miejsce i organizacja: Antykwariat Mały Książek, ul. Za Bramką 9/1. Kto chce być na bieżąco, niech wejdzie na https://www.facebook.com/events/121079068097496/

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/poetyckiej-sztafety-ci%C4%85g-dalszy-%E2%80%93-czy-nie-urwie-nam-wszystkim-g%C5%82owy

środa, 22 maja 2013

Szynkowski o biletach i zmianach w ZKZL

Na wczorajszej sesji Rady Miasta głosowano nad mnóstwem tematów, m.in. wprowadzono bilety semestralne oraz zmieniono osobowość prawną ZKZL. Jakie efekty mają przynieść wprowadzone rozwiązania? O tym rozmawialiśmy z Szymonem Szynkowskim vel Sęk, przewodniczącym klubu radnych PiS.


Kwestia biletów semestralnych wpisuje się w batalię na temat polityki transportowej miasta Poznania. Głosami radnych PO, PiS i SLD studenci i uczniowie poruszający się w mieście będą mogli płacić za 120-dniowe bilety sieciowe 155 zł, a za 150-dniowe 180 zł. Radny Szymon Szynkowski vel Sęk z PiS, jeden z głównych orędowników projektu obywatelskiego wstrzymującego podwyżki cen biletów, uważa, że jest to co prawda kroczek w dobrą stronę, ale jednak zbyt mały. 

Opowiedział również o ustaleniach, jakie zostały poczynione z klubem Platformy: Uzyskaliśmy publiczne zapewnienie PO, że jeśli do 18 czerwca prezydent nie wprowadzi rozwiązania zwalniającego pasażerów z odpowiedzialności za niedziałający biletomat, to oni poprą naszą uchwałę w tej sprawie. Mają poprzeć nasz pomysł wprowadzenia biletów 5-minutowych, jeśli PEKA (Poznańska Elektroniczna Karta Aglomeracyjna – przyp. red.) nie zostanie wprowadzona do stycznia. Mają również wspierać naszą propozycję, aby Rada Miasta utrzymała kompetencje ustalania cen biletów – mówi radny PiS.

Na tej samej sesji Rady Miasta uchwalona została zmiana statusu Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych (ZKZL) na spółkę prawa handlowego (likwidacja obecnego ZKZL i powołanie spółki z o.o. nastąpi 30 września b.r.). Z wielkim entuzjazmem do tego pomysłu odniósł się m.in. Jarosław Pucek, obecny dyrektor ZKZL. Według założeń zwolenników tego rozwiązania, powstanie dzięki temu więcej mieszkań komunalnych – nawet 1.000. Teraz miasto nie może się dodatkowo zadłużać, aby budować mieszkania, natomiast nowa spółka, dzięki zmianie osobowości prawnej, będzie mogła brać kredyty na budowę.

Klub radnych PiS głosował przeciw. Głosowaliśmy przeciw, argumentując jako jedyni, że o ile sam pomysł przekształcenia ZKZL w spółkę nie jest najgorszy i daje pewne szanse, to przy tym prezydencie nie wierzymy w sukces realizacji planów z tym związanych, a boimy się ryzyka związanego ze złym zarządzaniem spółką. Chodzi o to, że w budżecie miasta nie można już zaciągać kredytów, bo jesteśmy pod kreską. Obecnie ZKZL jest rentowny. Na pytanie, czy gdyby ZKZL zbankrutował, to wtedy wszystkie należące do niego nieruchomości przeszłyby na własność kredytujących banków, odpowiedział: Prognozy pokazują, że ta rentowność raczej powinna być utrzymana. Do nowej spółki zostają wniesione „tylko” budynki po byłych NZOZ (Niepublicznych Zakładach Opieki Zdrowotnej – przyp. red.). To jakieś 25 mln zł majątku - powiedział Szynkowski.

Obecnie w zarządzie ZKZL znajduje się około 800 pustostanów.

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/szynkowski-o-biletach-i-zmianach-w-zkzl

piątek, 17 maja 2013

Pokaż Grobelnemu korki

Dzień flagi już dawno temu minął, ale prezydent Grobelny chyba ciągle ma na nosie różowe okulary, bo nie widzi korków na poznańskich ulicach. Powiedział to na antenie radia Merkury, a na reakcję nie trzeba było długo czekać – odpowiedziało stowarzyszenie My Poznaniacy tworząc na Facebooku wydarzenie pod nazwą „Wyślij KORKOWI (prezydentowi Ryszardowi Grobelnemu) zdjęcia korków.
 


Stowarzyszenie namawia, aby robić zdjęcia sznurkom samochodów i wysyłać je na adres prezydenta Grobelnego. Proponują również, aby wysyłać wraz ze zdjęciami list – oto jego fragment: W ostatnim czasie sytuacja w zakresie zakorkowania miasta oraz jakości komunikacji miejskiej uległy pogorszeniu. W wypowiedzi dla Radia Merkury stwierdził Pan, że nie widzi więcej korków - choć liczba kupujących bilety spadła. Jeśli nic się nie zmieniło to skąd korek na zdjęciu? Co stało się z tymi mieszkańcami, którzy zrezygnowali z komunikacji zbiorowej? Masowo przesiedli się na rowery? Trudno w to uwierzyć.


Temat rozmowy w radiu wywołany był wynikiem raportu przygotowanego przez stowarzyszenie Inwestycje dla Poznania, z którego wynika m.in. to, że od czasu wprowadzenia podwyżek cen biletów, ich sprzedaż spadła o ponad 22%. Przypomnijmy, że pod koniec roku poznańskie stowarzyszenia miejskie, przy wsparciu klubów PiS i SLD, zbierały podpisy pod projektem obywatelskim wstrzymującym ceny biletów komunikacji miejskiej. Akcję wspierały duchowo również lokalne media. Projekt był głosowany na sesji Rady Miasta, ale przepadł. Przeciw głosowała większość radnych Platformy oraz cały klub prezydencki PRO, za – klub PiS, SLD i kilku radnych PO i niezależny Juliusz Kubel.


W czasie debaty wysuwano również argument ekonomiczny – stowarzyszenia i radni popierający projekt twierdzili, że wzrost cen przy spadającej jakości usług spowoduje spadek wpływów do miejskiej kasy. Przeciwnicy projektu, w tym prezydent Grobelny, stanowczo temu zaprzeczali. Jak widać, zaprzeczają również dziś.

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/poka%C5%BC-grobelnemu-korki

czwartek, 16 maja 2013

Noblista w Poznaniu - prof. Thomas Robert Cech

Wydział Biologii UAM gościł dziś Thomasa R. Cecha, profesora z Uniwersytetu Colorado w Boulder, który w 1989 roku wraz z Sidneyem Altmanem otrzymał nagrodę Nobla w dziedzinie chemii. Jego badania nad cząsteczkami RNA przyczyniły się do postawienie hipotezy o „świecie RNA”, który miałby być fazą w procesie powstawania życia na ziemi.
 

Chętni do wysłuchania profesora nie zmieścili się na auli Wydziału Biologii na Morasku, zajęta była również sąsiednia sala wykładowa, która także była wypełniona po brzegi. Dla osób, które nie pomieściły się w obu salach wystawiony był jeszcze telewizor – słuchali wykładu na stojąco.

Profesor opowiadał o swoim uniwersyteckim instytucie oraz o badaniach, które przyniosły mu nagrodę Nobla. Odkrył, że cząstki RNA nie są tylko biernym nośnikiem informacji genetycznej, ale że mogą mieć zdolność wpływania na reakcje chemiczne.

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/noblista-w-poznaniu-%E2%80%93-prof-thomas-robert-cech

środa, 15 maja 2013

Co z działką u zbiegu ulic Nowowiejskiego i 23 Lutego?

Rowerownia, hotel, biurowiec, przestrzeń ciszy i centrum multifunkcjonalne – to propozycje studentów z Wydziału Architektury Politechniki Poznańskiej na zagospodarowanie działki na osiedlu Stare Miasto, pozostałej po stacji benzynowej. Swoje projekty zaprezentowali na wtorkowym posiedzeniu Komisji Rewitalizacji w Urzędzie Miasta Poznania.
 


Na początku XX wieku był tam teren zielony, teraz jest niewykorzystana działka, która należy po części do miasta, po części do Orlenu. Podobno miasto ma uzyskać część należącą do koncernu paliwowego na zasadzie zamiany za inną działkę. Na poprzednich posiedzeniach komisji przedstawione były 2 koncepcje – całkowita zabudowa działki poprzez postawienie na niej biurowca oraz utworzenie na niej skweru.


Tym razem Miejska Pracownia Urbanistyczna przedstawiła koncepcję kompromisową – częściowa zabudowa działki i pozostawienie sporej jej części na skwer. Nowy budynek byłby „przyklejony” do kamienicy przy ul. Nowowiejskiego. Miałby on szerokość od 9 do 15 metrów, a jego wysokość byłaby równa wysokości kamienicy przy Nowowiejskiego. Patrząc na działkę od strony Placu Wolności budynek sądu przy ul. Młyńskiej były częściowo zasłonięty.


Po urbanistach, swoje koncepcje przedstawili studenci z Politechniki Poznańskiej, podopieczni profesora Krzysztofa Frąckowiaka, przewodniczącego Wielkopolskiej Okręgowej Izby Architektów. Były dwa pomysły na biurowiec, z czego w jednym mieściłaby się pomoc prawna dla studentów. Z biurowcami koegzystowałaby strefa zieleni, która delikatnymi, schodowymi kaskadami dostosowywałaby się do nachylenia ulicy. Był projekt małego hotelu o funkcji Bed&Breakfast, był pomysł, aby zrobić tam centrum rowerowe – parking i serwis w jednym, a także centrum multifunkcjonalne – miejsce, w którym mogłyby się odbywać konferencje, wystawy sztuk plastycznych i wykłady. Zupełnie inaczej do tematu podszedł student, który zwrócił uwagę, że w tamtej lokalizacji przekraczane są normy dopuszczalnego hałasu – przedstawił futurystyczny zarys szklanej konstrukcji rozbijającej fale dźwiękowe, wewnątrz której panowałaby cisza i spokój.


W dyskusji wzięli udział także radni osiedla Stare Miasto, m.in. Michał Kondella, który wypowiadał się również jako mieszkaniec ulicy Nowowiejskiego. Według niego, na tamtej działce koniecznie musi się znaleźć miejsce na zieleń. Ze studenckich rozwiązań przypadło mu do gustu połączenie biurowca z kaskadowym układem zieleni.


Jak się okazuje, ta niewielka działka budzi spore zainteresowanie, ponieważ ścierają się na niej różne interesy – interes miasta, które zarobiłoby najwięcej budując na całym jej terenie biurowiec oraz interes mieszkańców, którym żyłoby się milej, gdyby w centrum było więcej zieleni.

Artykuł ukazał sie na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/co-z-dzia%C5%82k%C4%85-u-zbiegu-ulic-nowowiejskiego-i-23-lutego

wtorek, 14 maja 2013

Rotmistrz Pilecki ikoną popkultury?

Wczoraj odbył się Marsz Rotmistrza upamiętniający 112. rocznicę urodzin Witolda Pileckiego. Uczestnicy zgromadzili się na Placu Wolności i stamtąd przeszli pod Pomnik Polskiego Państwa Podziemnego naprzeciw kościoła dominikanów. Obecnych było kilkaset osób, głównie młodych, z różnych środowisk patriotycznych. Organizacją zajął się poznański KoLiber.


Mówiąc w wielkim uproszczeniu, Pilecki był żołnierzem, który w czasie II wojny światowej specjalnie dał się zamknąć w Auschwitz, aby zebrać informacje, na temat tego co się tam tak naprawdę dzieje i zbudować struktury podziemne. Udało mu się uciec z obozu, przekazać informacje i brać udział w kolejnych zadaniach. Po wojnie dostał się w ręce komunistów, którzy go katowali, wydali wyrok śmierci i zamordowali. Skazali go nie tylko na śmierć, ale i na zapomnienie.

Po latach, pamięć o Pileckim odżyła, tak jak powoli odżywa pamięć o innych Żołnierzach Wyklętych. Jego niesamowity życiorys mógłby być kanwą wciągającego serialu. Skoro udało się nakręcić „Walkirię”, film o niemieckim pułkowniku Stauffenbergu, który w obliczu militarnych klęsk swojego wodza zdecydował się przeprowadzić zamach na Hitlera, to co dopiero zrobić w Hollywoodzkim stylu film o prawdziwym (super)bohaterze Pileckim, który zawsze był po stronie dobra – scenariusz w zasadzie już jest gotowy. Potwierdzeniem jest to, że w cyklu komiksów „Epizody z Auschwitz”, które są również do kupienia także w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau, ukazał się tom pod tytułem „Raport Witolda”. Ten komiks ma wzięcie.

Po co nam pamięć o Pileckim? Czy nie lepiej założyć różowe okulary i czcić czekoladowego orła, zamiast „uprawiać martyrologię”? Wielu, jeśli nie większość bohaterów, kończyła życie tragicznie – Achilles, Leonidas, Aleksander Wielki… Nie trzeba chyba wymieniać dalej. To o nich pisano eposy, to o nich opowiadają współczesne hity kinowe. Czy ktoś postrzega te historie jako przejaw skłonności do historycznego sadomasochizmu? Pilecki to bohater i jako taki staje się wzorem, punktem odniesienia. To dlatego został zamordowany przez polskich komunistów – bo w porównaniu z nim to oni byli podłymi kolaborantami, podnóżkami Stalina. Pilecki i dziś jest niewygodny, bo przy nim wyglądamy jak rozleniwione i rozwydrzone dzieci, które interesuje tylko to, aby miska z chipsami była zawsze pełna, a kanał z bajkami nigdy nie miał końca.

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/rotmistrz-pilecki-ikon%C4%85-popkultury

poniedziałek, 13 maja 2013

Moda na kontenery w kolorze ecru?

Kiedyś miały logo PCK, co wykształciło w ludziach odpowiednie skojarzenie. Trwa ono do dziś, mimo że od dawna logo jest zupełnie inne i odwołuje się bardziej do postaw proekologicznych, a nie do pomocy ubogim. Mowa o wielkich kontenerach na odzież, których na ulicach Poznania jest dużo więcej niż kontenerów do segregacji odpadów (papier, szkło, plastik) razem wziętych. Skąd się wzięły, po co stoją, co się z nimi dzieje i co o nich myśleć?
 

Kontenery są własnością firmy Wtórpol ze Skarżyska-Kamiennej (woj. świętokrzyskie). Zajmuje się ona zbieraniem używanej odzieży, jej selekcją i dalszym wykorzystaniem – sprzedażą lub przerobem na czyściwo wykorzystywane w przemyśle. Według danych ze strony firmowej, Wtórpol w całej Polsce ma ustawionych 35.000 pojemników i w najbliższym czasie planuje dostawić kolejnych 12.000! Zatem interes dobrze się kręci. Podobno rocznie przerabia się w jej zakładach 34.000 ton odzieży. Firma zatrudnia 1.200 osób, z czego 600 to niepełnosprawni. Wtórpol szczyci się, że posiada własną sieć 70 lumpeksów zlokalizowanych na południu Polski i szuka nowych lokali w dużych miastach. Szykuje się także do ekspansji na Słowację, Czechy, Niemcy, Węgry, Litwę, Łotwę, Białoruś i Ukrainę.

Do dziś jednak mnóstwo osób przeświadczonych jest o tym, że wrzucana do tych kontenerów odzież trafia potem do organizacji charytatywnych, które przekazują je ubogim w Polsce lub za granicą. Otóż nic bardziej mylnego – zarabia na nich Wtórpol. Co prawda na początku firma ta współpracowała z PCK, ale teraz już ta współpraca jest Wtórpolowi niepotrzebna, gdyż firma założyła swoją fundację „Eco Textil”, której logo jest uśmiechnięta, ekologiczna buźka. Dodajmy, że fundacji o tej nazwie w KRS nie można znaleźć, ale na stronie internetowej można przeczytać, że pomogła ona blisko setce dzieci, fundując im sprzęt rehabilitacyjny. Oby tak rzeczywiście było. 

Kontenery z ekologiczną buźką stoją w sąsiedztwie wspomnianych wcześniej pojemników do segregacji śmieci, ale chyba jeszcze częściej stoją tam, gdzie jakaś działka wygląda na niczyją lub należy do gminy. Często stoją na trawnikach, poboczach dróg, parków, niedaleko przystanków, na nieużytkach. Niekiedy w zasięgu wzroku mamy po kilka kontenerów. Na stronie internetowej Wtórpolu możemy przeczytać, że takie kontenery mogą przynieść gminie korzyść – w świetle nowych przepisów o gospodarowaniu odpadami teraz to gmina jest właścicielem śmieci i musi je usuwać. Jak podają, gminy dzięki kontenerom mogą zaoszczędzić 10 milionów złotych rocznie. Suma śmieszna, bo rozkłada się na wszystkie gminy, w których Wtórpol rozstawia swoje pojemniki.

Czy dwumetrowej wysokości, kanciasty pojemnik w kolorze ecru, z kolorową buźką szpeci przestrzeń? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie. Na pewno szpeci, gdy obok pojemników leżą sterty ubrań, które się nie zmieściły lub zostały z nich wyciągnięte. W Internecie można przeczytać o tym, że kontenery te są często niszczone, podpalane, odrywane są od nich elementy, które potem sprzedawane są na złom. Znany jest nawet przypadek, gdy całe kontenery były kradzione i oddawane do skupu. Bywa, że - zwłaszcza zimą - robią sobie w nich gniazda szczury. Pomimo niedogodności, nadal jest to opłacalny biznes dla Wtórpolu. 

Gdyby Wtórpol do swojej działalności nie dorobił historyjki o wspieraniu biednych lub o działaniu na rzecz środowiska, to ciekawe czy nadal by tyle zarabiał? Jedno trzeba przyznać – Wtórpol umożliwia pozbycie się odzieży za darmo. Wyrzucając ją na śmietnik, trzeba by za to płacić. Ale może nie każdy zaraz by wyrzucał do śmietnika? Może zaniósłby te ubrania do jakiejś realnej, wpisanej do KRS organizacji wspierającej ubogich w kraju lub za granicą?

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/moda-na-kontenery-w-kolorze-ecru

niedziela, 12 maja 2013

O filmie "Bunt stadionów" z Marcinem Kawką, rzecznikiem stowarzyszenia "Wiara Lecha"

Od niedawna w sieci i na DVD dostępny jest film pt. "Bunt stadionów" w reżyserii Mariusza Pilisa. Pokazuje on środowisko polskich kibiców z zupełnie innej strony niż przedstawiają to główne kanały informacyjne. W związku z wtorkowym pokazem autorskim tego filmu (Wyższa Szkoła Handlu i Usług, ul. Zwierzyniecka 13, godz. 19:00) zadajemy kilka pytań rzecznikowi Wiary Lecha, Marcinowi Kawce.
 

Czy zgadzasz się z obrazem środowiska kibiców przedstawionym w „Buncie stadionów”?

Brałem czynny udział w tworzeniu tego filmu. Ukazuje on część naszego środowiska. Cieszę się, że pokazuje on kibiców z innej strony, niż mainstreamowe media. W filmie skupiono się na tym, aby pokazać naszą działalność historyczno-patriotyczną. Pominięte zostały inne obszary naszej działalności. Stanowi to - moim zdaniem - dobry początek zmiany świadomości postrzegania kibiców jako zła wcielonego.

Co sądzisz o opisanym konflikcie pomiędzy kibicami a niektórymi politykami?

Przyznam się, że bardzo nie lubię, gdy politycy - bez względu na orientację - wykorzystują kibiców do swoich celów. My działamy z potrzeby serca, by oddać należną cześć bohaterom, by pamiętać o historii naszego państwa. Wyrażamy to poprzez oprawy (m.in. ogromne grafiki na trybunach – przyp. red.) czy wspólne akcje charytatywne.

Instrumentalne traktowanie środowiska kibicowskiego przez polityków to jedno. Ale w filmie jest też mowa o sprawie Starucha. Czy nie ma ona podłoża politycznego?

Dzisiaj musimy sobie jasno powiedzieć, że pod wieloma względami ruch kibicowski w Poznaniu i w Warszawie znacznie się różni. Nie mnie oceniać powody zatrzymania Piotra Staruchowicza. Spójrzmy na to z innej strony - 8 miesięcy aresztu bez postawienia konkretnych zarzutów, opierając się z niespójnych, pełnych niedomówień, przekłamań, zmian zeznań „świadka” koronnego, z którym policja i prokuratura nie ma od bardzo długiego czasu kontaktu... To chyba wystarczy za komentarz.

Dziękuję za rozmowę.

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/o-filmie-%E2%80%9Ebunt-stadion%C3%B3w%E2%80%9D-z-marcinem-kawk%C4%85-rzecznikiem-stowarzyszenia-wiara-lecha

piątek, 10 maja 2013

Poznańskie stowarzyszenia miejskie

Zdanie, które J.F. Kennedy wypowiedział w czasie przemówienia z okazji swojego zaprzysiężenia na prezydenta Stanów Zjednoczonych, stało się sloganem wykorzystywanym przy najróżniejszych okazjach, przez najróżniejszych ludzi. Można je odczytać i tak – nie czekaj aż się coś zrobi samo, tylko weź sprawy w swoje ręce i zacznij wprowadzać zmiany, jakich oczekujesz. Jedną z form takiej działalności są stowarzyszenia miejskie.


Co rozumiemy przez stowarzyszenie miejskie? To takie organizacje, których działalność skupia się na wprowadzaniu rozwiązań ułatwiających życie lokalnej społeczności – w tym przypadku Poznania lub jakiejś jego części. Bardzo często ich projekty są inspiracją lub są literalnie wykorzystywane przez radnych miejskich i osiedlowych, dzięki czemu można uznać te stowarzyszenia za samobieżne think tanki. Oto kilka z poznańskich stowarzyszeń miejskich w kolejności alfabetycznej. Opiszemy inicjatywy, w które są ostatnio zaangażowane.

Inwestycje dla Poznania. Zabiegają o to, aby droga dla pieszych z nowego dworca PKP na przystanek tramwajowy przy ul. Matyi wiodła krótszą trasą, dzięki czemu piesi mieliby do pokonania nie 448 m, jak było w zakładanym pierwotnie projekcie, a 216 m. Zaangażowani są w czyszczenie miasta z wszędobylskich i nielegalnych reklam w postaci banerów i plakatów klejonych na czym popadnie. 

Lepsze Rataje. Stowarzyszenie stara się, aby utworzyć linię autobusową, która dochodziłaby do Term Maltańskich, ponieważ teraz praktycznie jedyny możliwy sposób, aby się tam dostać, to przyjechać samochodem i postawić go na płatnym parkingu. Stowarzyszenie ostatnio złożyło projekt do budżetu obywatelskiego, aby wybudować ścieżkę rowerowo-spacerową w rejonie Łaciny i Polanki.

My Poznaniacy. Postulują, aby o Budżecie Obywatelskim Poznania mogli decydować nie tylko mieszkańcy z czynnym prawem wyborczym, ale również studenci. Dzięki temu studiujący tutaj mają być bardziej zaangażowanymi w życie Poznania, co być może skłoni ich do pozostania w naszym mieście. Proponują wprowadzanie rozwiązań uspokajających ruch samochodowy w centrum miasta. Wystartowali w ostatnich wyborach samorządowych i uzyskali przyzwoity wynik, jednak nie udało im się nikogo wprowadzić do rady miasta.

Prawo do Miasta. Jest to powstały co dopiero (25 kwietnia) odłam stowarzyszenia My Poznaniacy. Nie zdążyli jeszcze przedstawić żadnego projektu pod swoim szyldem, ale wśród ich członków znajdują się osoby, które były aktywne w My Poznaniakach, dlatego o nich wspominamy.

Projekt Poznań. Najgłośniejszą inicjatywą, którą zainicjowali był projekt obywatelski pod uchwałą w sprawie wstrzymania podwyżek cen biletów komunikacji miejskiej. Umotywowane to było tym, że jakość usług niebywale spadła ze względu na wszędobylskie remonty drogowe oraz tym, że zaczęła spadać sprzedaż samych biletów. Ostatnio orędują za stworzeniem systemu kolei aglomeracyjnej na bazie istniejącego systemu kolejowego.

Przystanek Folwarczna. Działają jako grupa inicjatywna mieszkańców i postawili sobie za cel, aby doprowadzić do przebudowy ulicy Folwarcznej, dzięki czemu mieszkańcy z tamtych okolic nie byliby „odcięci” komunikacyjnie od miasta. Postulują również za tym, aby doprowadzić do tamtej części miasta linię tramwajową i zintegrować ją z pętlą na Franowie.

Tak dla Poznania. Zbierali podpisy za likwidacją straży miejskiej w Poznaniu. Są przeciwnikami wprowadzenia Strefy Płatnego Parkowania na Łazarzu i Wildzie. Nie ukrywają, że mają ambicje polityczne, czyli start w wyborach samorządowych.

Ulepsz Poznań. Realizują się na polu estetycznym. Uparcie dążą do renowacji schodów prowadzących z ulicy Chwiałkowskiego w kierunku „Chwiałki” (basenu), polegającej na ich remoncie i artystycznym pomalowaniu. Inną inicjatywą jest akcja „Wzorcowy szyld”, gdzie nagradzane są reklamy i tablice informacyjne, które harmonizują z architekturą najbliższych budynków.

Wymienione stowarzyszenia w ogromnej większości przypadków mają zbieżne cele i często dochodzi między nimi do współpracy. Tak było w przypadku zbierania podpisów za zamrożeniem cen biletów komunikacji miejskiej, tak było w przypadku inicjatywy Przystanku Folwarczna, tak było w przypadku „Wzorcowego szyldu”. Jak widać z powyższego zestawienia, najczęściej interesują je zagadnienia komunikacyjne, ale nie ograniczają się one wyłącznie do tej dziedziny. Z głosem stowarzyszeń coraz bardziej liczą się władze, ale to raczej z takiego powodu, że organizacje te zdobywają sobie coraz szersze grono sympatyków. A im bliżej wyborów, tym bardziej władzom poprawia się słuch.

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/pozna%C5%84skie-stowarzyszenia-miejskie

czwartek, 9 maja 2013

Skąd się wzięły "polskie obozy koncentracyjne"?

Gdy na Zachodzie ludzie mówią o „polskich obozach koncentracyjnych”, to jest to przejęzyczenie, czy też po prostu szczerze są o tym przekonani? Na pomyłkę to nie wygląda, gdyż zbyt często padają z ich ust te słowa. Skąd zatem takie przekonanie? Szczególnie dla osób, które pamiętają okres II wojny światowej, takie kłamstwa są nie tylko niepojęte, ale również bolesne. Tematowi zacierania prawdy o zbrodniach niemieckich poświęcony był wykład prof. Krystyny Daszkiewicz, który odbył się w przeddzień 68. rocznicy zakończenia II Wojny Światowej na Wydziale Prawa i Administracji UAM.
 

Korzeni tego stanu rzeczy profesor Daszkiewicz dopatruje się już w samych działaniach Niemców – na ziemiach polskich dokonywali mnóstwa egzekucji masowych, część z nich była jawna (na pokaz, aby wystraszyć Polaków), ale wiele było utajnianych i nie rejestrowanych. Niemcy w wielu przypadkach nie prowadzili ewidencji zbrodni, często celowo podawali nieprawidłowe daty wydarzeń, stosowali mylące kryptonimy akcji (np. „Akcja Pokojowa”), fałszowali przyczyny zgonów (najczęściej podawano przyczyny naturalne), zacierali ślady po mogiłach: niwelowali teren, sadzili drzewa, palili zwłoki i miażdżyli na proch pozostałe po nich kości. Niemcy tak umiejętnie maskowali swoje zbrodnie, że Żydzi z Zachodniej Europy będąc transportowani do Majdanka nie mieli świadomości, że jadą na śmierć.

Profesor zwróciła uwagę na to, jak obecnie manipuluje się językiem. Gdy Polacy byli zmuszani do zmiany miejsca zamieszkania, wtedy Niemcy nazywali to „ewakuacją”, „akcją wysiedleńczo-pacyfikacyjną”. Natomiast, gdy po wojnie na Ziemie Odzyskane wkraczała Armia Czerwona, przed którą Niemcy uciekali, wtedy nazwali to „wypędzeniem”. Profesor Daszkiewicz przypomniała jedną z konferencji zorganizowanych przez Instytut Zachodni w Poznaniu, na której zastanawiano się, czy w związku z „wypędzeniami” Polacy byli jedynym źródłem cierpień Niemców. A gdzie tu przyczyna pierwotna, czyli napaść na Polskę? 

Innym przykładem językowej manipulacji jest używanie słowa „naziści” zamiast „Niemcy”. Jest to dla Niemców wygodne, gdyż zwalnia ich to od odpowiedzialności, a poza tym łatwiej wtedy szukać „nazistów” wśród innych nacji. Niestety, także prezydent Obama w liście do prezydenta Komorowskiego, w którym przepraszał za użycie słów „polskie obozy koncentracyjne”, ani razu nie użył słowa „Niemcy”, za to słowo „naziści” padło we wszystkich przypadkach. Wystarczy, że ktoś ma braki w wiedzy na temat historii II wojny światowej, a wtedy takie „kosmetyczne” nieścisłości terminologiczne mogą mieć kolosalne znaczenie dla uznania tego, kto był katem, a kto ofiarą.

Pani profesor przytoczyła również wypowiedź Szewacha Weissa, który stwierdził, iż Polacy niewystarczająco mówią o prawdzie na temat wojny za granicą. Powiedziała również, że dorobek badań wielu profesorów i naukowców, m.in.: Karola Pospieszalskiego, Stanisława Waszaka, Zbigniewa Janowicza nie dość, że nie jest prezentowany na Zachodzie, to nawet w kraju się o nim zapomina. Co gorsza, okazuje się, że mnóstwo dowodów w postaci fotografii, archiwów Polacy wypożyczyli… Niemcom. I zanosi się na to, że jest to wypożyczone na wieczne oddanie. Gdy uznany amerykański profesor Richard Lukas napisał książkę „Zapomniany Holokaust” na temat krzywd Polaków doznanych w czasie II wojny światowej – został objęty przez amerykańskie środowisko naukowe anatemą za to, że ośmielił się porównać cierpienia narodu polskiego do cierpień narodu żydowskiego. To, że powstają dziś takie produkcje jak niemiecki serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, gdzie Niemcy są wybielani a Polacy oczerniani – w kontekście przytoczonych okoliczności przestaje dziwić.

W czasie wykładu pani profesor Daszkiewicz przez kilkanaście minut odczytywała miejsca w Wielkopolsce, gdzie tylko w roku 1939, a więc przez 4 miesiące, dokonywane były egzekucje. Straszna statystyka. Szokujące jest to, z jakim okrucieństwem i kalkulacją dokonywane były te zbrodnie. To nie w wyniku frontowych porażek czy dokuczliwości partyzantów Niemcy stali się potworami. Oni dokonywali eksterminacji, gwałtów, tortur i grabieży programowo - od pierwszego dnia wojny. Brali w tym udział nie tylko fanatyczni esesmani, ale i żołnierze Wehrmachtu. Już wtedy Niemcy mieli opracowane techniki „odzyskiwania” kosztowności i wartościowych przedmiotów. Wykorzystywany był w tym celu także niezwykle rozbudowany system obozów przejściowych, w których ludzie byli selekcjonowani na tych do zabicia, do ciężkich robót i do germanizacji (niebieskookie i blondwłose dzieci). Takie obozy przejściowe znajdowały się również w Poznaniu na ulicy Głównej, przeszło przez nie około 130.000 osób.

Niemcy mordowali także kobiety, starców i dzieci, ludzi niepełnosprawnych i chorych psychicznie. Nie interesowało ich to, aby Polaków leczyć, nie interesowało ich, aby zapewniać Polakom minimum racji żywnościowych. Tylko w Polsce Niemcy wprowadzili i egzekwowali prawo, według którego nawet za kromkę chleba daną Żydowi groziła śmierć. A to właśnie w Polsce uratowanych było najwięcej Żydów, co potwierdzają dane instytutu Yad Vashem. Profesor Daszkiewicz powiedziała, że Żydzi byli bez wątpienia najbardziej znienawidzeni przez Niemców i jako naród doznali największych strat, ale nie wolno nam zapominać o naszych krzywdach, które również były kolosalne – liczba ludności Polski po wojnie zmniejszyła się o 14 milionów, straty materialne, czyli zniszczone miasta, przemysł, zabytki, szkoły, szpitale, infrastruktura komunikacyjna, zwierzyna leśna, zwierzęta gospodarskie, surowce, wywiezione dobra kultury, kosztowności, a także wszystko to, co dało się wywieźć i wykorzystać (nawet krawężniki)… Jak podają niektóre szacunki, straty wojenne poczynione przez Niemców jak i Rosjan, można przeliczyć na 700 miliardów dolarów (licząc, że dziś 1 $ wart jest 3 zł, wynosi to ponad 2 biliony zł). Dla porównania dziś PKB Polski jest wielkości 690 miliardów dolarów. I jeszcze mamy deficyt budżetowy sięgający według Money.pl 1 biliona zł. Jak dzisiaj wyglądałaby Polska, gdyby nie te straty ludnościowe i materialne?

Pani profesor Krystyna Daszkiewicz jest uznanym autorytetem w dziedzinie prawa karnego, wyspecjalizowała się w problematyce niemieckich zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości, a także w badaniach nad patologiami społecznymi. Była członkiem Armii Krajowej, po wojnie zrobiła błyskotliwą karierę naukową. W latach 80-tych XX wieku włączyła się w działalność opozycyjną. W 2008 roku została uhonorowana tytułem Zasłużony dla Miasta Poznania.

Artykuł ukazał się na stronie www.BLUBRY.pl.
http://www.blubry.pl/z-poznania/sk%C4%85d-si%C4%99-wzi%C4%99%C5%82y-%E2%80%9Epolskie-obozy-koncentracyjne%E2%80%9D