czwartek, 8 sierpnia 2019

Jacek Jaśkowiak nie wpłacił na fundusz wyborczy w 2018 roku ani złotówki, chociaż kampanię wyborczą miał okazałą.



Według oświadczenia majątkowego prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak miał w 2018 roku zgromadzone na koncie ponad 215 tys. zł oszczędności. Za sprawowanie funkcji prezydenta miasta zarobił w 2018 r. ponad 157 tys. zł, za zasiadanie w radach nadzorczych spółek powiązanych z miastem ponad 141 tys. zł, a za wynajem nieruchomości ponad 106 tys. zł, czyli łącznie w 2018 roku uzyskał ponad 404 tys. zł dochodu. Na biednego nie trafiło, a jednak w 2018 roku na fundusz wyborczy Koalicji Obywatelskiej (KO) nie wpłacił ani złotówki, pomimo tego, że sam kandydował na prezydenta miasta oraz radnego miejskiego i jego reklama wyborcza widniała m.in. na billboardach, przystankach czy na autobusach.

Dla porównania, ówczesny europoseł PO, Jarosław Wałęsa, ubiegający się o fotel prezydenta Gdańska, wpłacił na fundusz wyborczy partii 15 tys. zł, a można się domyślać, że wpłaty Lecha Wałęsy (30 tys. zł), Danuty Wałęsy (30 tys. zł) i Magdaleny Wałęsy (10 tys. zł) na konto funduszu wyborczego KO, również były przeznaczone na kampanię Jarosława. Poseł PO, Sławomir Nitras, który kandydował na urząd prezydenta Szczecina, wpłacił na fundusz 6 tys. zł, a jego ojciec, Witold Nitras 20 tys. zł. Z kolei Rafał Trzaskowski, tak jak Jaśkowiak, też nie wydał ani złotówki na fundusz wyborczy swojej partii, chociaż zaoszczędzone miał 187 tys. zł, a jego łączny dochód w roku 2018 wyniósł 213 tys. zł.

Tymczasem przy poprzednich wyborach samorządowych w roku 2014 r., kiedy to Jacek Jaśkowiak po raz pierwszy został wybrany na urząd prezydenta Poznania, wpłacił na fundusz wyborczy Platformy 15,5 tys. zł, jego żona Joanna wpłaciła 10 tys. zł, a syn Jarosław również 10 tys. zł. Jaśkowiak miał w 2014 roku oszczędności 270 tys. zł i łączne dochody w wysokości 244 tys. zł, zatem sporo niższe niż w 2018 roku. Wtedy płacił, a tym razem nie. Inni poznańscy kandydaci PO, np. Mariusz Wiśniewski, Grzegorz Ganowicz czy Małgorzata Woźniak mogą mu pozazdrościć, bo oni musieli za swoją kampanię płacić.

Warto wyjaśnić, bo nie każdy jest obeznany z prawem wyborczym, że jedynie z funduszu wyborczego można opłacać wszystkie koszty związane z prowadzeniem kampanii, a więc ulotki, plakaty, billboardy, spoty, konwencje itp. Zgodnie z prawem środki finansowe gromadzone w ramach funduszu wyborczego mogą pochodzić wyłącznie z wpłat własnych partii politycznej oraz darowizn, spadków i zapisów. Dlatego to takie ważne, ile kto wpłaca na fundusz wyborczy, ponieważ to właśnie darowizny osób fizycznych (czytaj: kandydatów oraz pozostałych donatorów) stanowią największą część środków zgromadzonych w funduszu. Przykładowo, w 2018 roku fundusz wyborczy KO wynosił ponad 25 mln zł, z czego ponad 16 mln zł pochodziło z wpłat od osób fizycznych, czyli aż 64% środków na kampanię wyborczą pochodziło z portfeli kandydatów oraz innych donatorów.

A skąd wiadomo, że Jacek Jaśkowiak nie zapłacił ani złotówki za swoją kampanię wyborczą? Co roku każda partia polityczna musi się rozliczać również ze stanu swojego funduszu wyborczego i składać sprawozdania do Państwowej Komisji Wyborczej. Jednym z elementów sprawozdania jest zestawienie wpłat od osób fizycznych, które zawiera następujące dane: wpłaconą kwotę oraz imię, nazwisko i miejsce zamieszkania wpłacającego. Nie ma żadnej wpłaty od Jacka Jaśkowiaka, zatem jego kampania wyborcza mogła być finansowana z pieniędzy partyjnych, z pieniędzy pochodzących od prywatnych donatorów lub z obu źródeł jednocześnie, ale nie z jego osobistego portfela.

Niestety nie ma możliwości, aby z danych zawartych w zestawieniu wyciągnąć informację, na rzecz którego kandydata dana kwota została przelana, np. czyją kampanię finansuje jakiś biznesmen, więc system nie jest w pełni transparentny. Na podstawie rejestru wpłat można jednak dokonać różnych obserwacji. W 10-tce miejscowości, których mieszkańcy wpłacili najwięcej pieniędzy na fundusz wyborczy Koalicji Obywatelskiej Poznań zajął dopiero 6-te miejsce, a to przecież bastion Platformy.

Miejscowość
Suma wpłat [zł]
Warszawa
1.243.081,01
Wrocław
552.918,25
Gdańsk
425.855,81
Białystok
372.193,90
Szczecin
370.273,82
Poznań
310.766,70
Toruń
262.150,00
Bydgoszcz
250.714,00
Koszalin
226.248,00
Łódź
198.580,12

Spośród poznańskich kandydatów Koalicji Obywatelskiej, którzy osiągnęli sukces wyborczy największe kwoty na fundusz wyborczy wpłacili Katarzyna Kierzek-Koperska (11.188,80 zł), Konrad Zaradny (8.733,45 zł) i Mariusz Wiśniewski (8.715,00 zł), a najmniej Przemysław Polcyn (1.995,00 zł), Anna Wilczewska (560,00 zł) i Marta Mazurek (45 zł). Z innych znanych nazwisk Jan Grabkowski przeznaczył na fundusz wyborczy KO 7.229,74 zł, Agnieszka Kozłowska-Rajewicz 6.100 zł, Paweł Adamów 5.000,00 zł, Dagmara Nickel 5.000,00, Filip Kaczmarek 2.805,60 zł, Tatiana Sokołowska 2.625,00 zł, a Joanna Jaśkowiak 2.600,00 zł. Jednak żadna z wymienionych osób nie zapłaciła tyle, ile 4 innych prywatnych darczyńców, którzy łącznie przelali kwotę 93.500,00 zł, czyli ponad 30% wszystkich pieniędzy od mieszkańców Poznania.

To zestawienie pokazuje, że zaangażowanie finansowe w kampanię wyborczą w Koalicji Obywatelskiej jest bardzo zróżnicowane – niektórzy są zwolnieni z opłat i to nie dlatego, że są w trudnej sytuacji życiowej, ale dlatego że mają mocniejszą pozycję w Platformie Obywatelskiej. W Poznaniu Jacek Jaśkowiak potrafił się ustawić – nie dość, że pełni ważną funkcję w samorządzie i dużo zarabia, to jeszcze nie płaci za swoją kampanię wyborczą. Wiadomo, jako włodarz miasta może się odwdzięczyć, chociażby stanowiskami – tak jak odwdzięczył się za pomoc w kampanii Marcinowi Gołkowi zapewniając mu stanowisko wiceprezesa spółki Poznańskie Inwestycje Miejskie. Żonglowanie stanowiskami daje mu władzę, która przekłada się również na sferę partyjną, gdzie świetnym przykładem jest obsadzenie na stanowisku wiceprezesa spółki Remondis Bartosza Zawiei, ówczesnego szefa PO w Poznaniu, a następnie jego zwolnienie, gdy Zawieja stawał wobec Jaśkowiaka okoniem.

Co mnie zainspirowało do zajęcia się funduszem wyborczym Koalicji Obywatelskiej? „Gazeta Wyborcza”. Otóż prowadzi ona serwis o nazwie „Sonar”, w którym prześwietla polityków, aby „porównywać ich wiarygodność, konsekwencję i rzetelność”. Prześwietliła również wpłaty na fundusz wyborczy w 2018 roku, oczywiście tylko Prawa i Sprawiedliwości. Pomyślałem, że dla równowagi warto by prześwietlić wpłaty na fundusz wyborczy Koalicji Obywatelskiej, więc złożyłem do Krajowego Biura Wyborczego wniosek o udostępnienie danych i niniejszy artykuł jest tego owocem. Jeśli ktoś chciałby się zaznajomić z dokumentacją udostępnioną mi przez Krajowe Biuro Wyborcze, to można ją ściągnąć przez ten link: https://drive.google.com/open?id=1motr8Iyvj8Du5Jm8u9fEYtzDO0azCmXp



Fotografia: wPolityce.pl

niedziela, 14 stycznia 2018

Zobacz jak głosowano nad poprawkami do budżetu 2018 r. dotyczącymi Świerczewa, Dębca, Wildy i Starego Miasta?

Spotkania z radami osiedli w celu zebrania propozycji zmian w budżecie i konsultacja kwot poprawek z miejskimi jednostkami za pośrednictwem dyrektora wydziału budżetu i kontrolingu Urzędu Miasta Poznania – takie działania poprzedziły zgłoszenie przeze mnie poprawek do budżetu na 2018 r. Łącznie zgłosiłem 20 poprawek, z czego 3 uzyskały akceptację większości radnych z komisji tematycznych i zostały zgłoszone jako poprawki komisyjne, zaś pozostałe zostały zgłoszone jako indywidualne. Dokładny opis prac nad budżetem znajduje się w artykule Czy rura jest apolityczna? Analiza prac nad poprawkami do budżetu Poznania na 2018 r. Poprawki niezaakceptowane przez prezydenta były głosowane na sesji budżetowej.

Po obecnych władzach Poznania i rządzącej koalicji (Platforma Obywatelska, Zjednoczona Lewica i Prawo do Miasta) nie spodziewałem się wiele, jednak rozczarowany jestem losem poprawki dotyczącej remontu baraku przy ul. Opolskiej, który docelowo ma pełnić funkcję lokalnego domu kultury i izby pamięci. Poprawka zakładała, aby rozpocząć prace koncepcyjne i projektowe, a w kolejnych latach, gdy na dobre ruszy budowa mieszkań komunalnych w tym rejonie, wtedy remont baraku 
byłby realizowany. Przypomnę, że pomysł ten został poparty przez Radę Osiedla Świerczewo i bardzo pozytywnie wypowiadali się o nim wiceprezydenci Arkadiusz Stasica, Tomasz Lewandowski i Jędrzej Solarski, a także członek zarządu ZKZL, Michał Prymas. Projekt ten wpisuje się również w plan wspierania kultury na osiedlach peryferyjnych. Optymistyczne było to, że poprawkę poparli także radni z komisji kultury i nauki, także radni koalicji rządzącej, w związku z czym zgłoszona została jako poprawka komisyjna, czyli ponadpartyjna. Okazało się jednak, że prezydent postanowił jej nie uwzględnić w autopoprawce, natomiast w czasie sesji budżetowej koalicja rządząca głosowała przeciw niej – nawet radni z okręgu wyborczego obejmującego osiedle Świerczewo (mimo tego, że przy innych poprawkach potrafili złamać partyjną dyscyplinę i nie brać udziału w głosowaniu, wstrzymać się, a nawet głosować za, o czym również pisałem we wspomnianym artykule).

Poniżej przedstawiam wyniki głosowań dotyczących moich poprawek, których celem było wsparcie osiedli Świerczewo, Dębiec, Wilda i Stare Miasto. Zacznę od Świerczewa i poprawki dotyczącej baraku.




Kolejna świerczewska poprawka dotyczyła kompleksowego remontu chodników i nawierzchni na ulicach Cieszyńskiej, Stobrawskiej, Goleszowskiej, Bielskiej, Jabłonkowskiej, Ustrońskiej, Jaśminowej.


Chciałem uzyskać pieniądze na utwardzenie przedeptów w rejonie ul. Bohaterów Westerplatte, na co zwrócili uwagę mieszkańcy.


Modernizacja boiska przy ul. Korfantego.


Dla mieszkańców Górczyna i Świerczewa chodzących do kościoła pw. Chrystusa Króla ogromnym utrudnieniem są dziury w ul. Mikołowskiej (dla kierowców) oraz brak nawierzchni ul. Pszczyńskiej (dla pieszych i kierowców), stąd dwie poprawki.



Do Szkoły Podstawowej Nr 4 uczęszczają dzieci z Górczyna i Świerczewa. Zrujnowane chodniki na ul. Rawickiej od Leszczyńskiej do Głogowskiej, którymi zmierzają dzieci oraz ich rodzice, wymagają remontu. Podobnie z nawierzchnią drogi, co jest niestety na co dzień odczuwalne przez rodziców dowożących dzieci do szkoły samochodami.


Na Dębcu wskazano na potrzebę remontu chodnika w pobliżu jednej z drogerii.


Oczyszczenie fosy Fortu IXa.


Remont ul. 28 Czerwca.


Dodatkowe środki na park przy ul. Dolna Wilda zamiast pieniędzy na działalność pełnomocniczki ds. przeciwdziałania wykluczeniom.


Remont parkingu dla samochodów i budowa parkingu dla rowerów przy Technikum Nr 19.


Jeśli chodzi o poprawki wildeckie, to jedna z nich została uznana w autopoprawce przez prezydenta - budowa ścieżki rowerowej w ciągu ul. Dolna Wilda. A dlaczego została zaakceptowana, o tym piszę we wcześniej wspomnianym artykule. Pozostałe poprawki wildeckie nie uzyskały akceptacji prezydenta i radnych koalicji, np. wykonanie stolarki okiennej w ZS Nr 5 przy ulicy Różanej.


Wykonanie elewacji budynków szkolnych przy ul. Różanej i ul. Prądzyńskiego.


A jeśli chodzi o Stare Miasto, to zaproponowałem założenie monitoringu w parku Marcinkowskiego, w okolicy skateparku. Warto odnotować, że w tym przypadku radny Andrzej Rataj, w odróżnieniu od pozostałych kolegów z koalicji, zamiast zagłosowania przeciw, nie wziął udziału w głosowaniu (wcisnął przycisk "obecny").


Jeśli nie udało się tych projektów umieścić w budżecie na 2018 r., to może uda się w kolejnym. Są na to realne szanse, gdyż od jesieni władza w Poznaniu może się zmienić. Oby. Tymczasem działajmy dalej!

środa, 3 stycznia 2018

Czy rura jest apolityczna? Analiza prac nad poprawkami do budżetu Poznania na 2018 r.

Nie napisałbym tego tekstu, gdyby nie następujące słowa: „Odłóżmy na bok jakieś emocje polityczne, bo tak naprawdę wszyscy działamy na rzecz poznaniaków (…). Nie możemy patrzeć przez pryzmat tego, że za rok są wybory i być może będziemy nadal pełnić swoje mandaty, a być może nie”. Wypowiedział je Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania na sesji budżetowej 21 grudnia 2017 r. Z jednym się zgodzę, nie wiemy, kto znajdzie się w organach władzy publicznej poznańskiego samorządu po najbliższych wyborach samorządowych w 2018 r., jednak reszta wypowiedzi prezydenta to oczywisty pic, na co wskazuje poniższa analiza tego, jak wyglądał przebieg prac nad poprawkami budżetowymi zgłoszonymi przez radnych.

Jak wygląda tworzenie budżetu? Najpierw prezydent prezentuje projekt budżetu, a następnie radni mogą do niego zgłaszać poprawki w imieniu swoim, w imieniu swoich klubów lub w imieniu komisji tematycznych, przy czym poprawki komisyjne muszą być zaakceptowane przez większość członków danej komisji. Dalej poprawki oraz budżet są opiniowane przez komisję budżetu i finansów oraz nadzoru właścicielskiego. Potem opinię na temat poprawek wydaje prezydent, który ma możliwość akceptowania ich w formie autopoprawki. Na końcu, na sesji budżetowej rada miasta głosuje nad nieuwzględnionymi lub tylko w części uwzględnionymi przez prezydenta poprawkami oraz nad końcowym kształtem budżetu.

W tym roku poznańscy radni z Platformy Obywatelskiej, Prawa i Sprawiedliwości, Zjednoczonej Lewicy, Poznańskiego Ruchu Obywatelskiego i Prawa do Miasta zgłosili aż 509 poprawek:

Tak duża ilość propozycji zmian skłoniła komisję budżetu i finansów oraz nadzoru właścicielskiego do tego, aby odstąpić od opiniowania poszczególnych poprawek, a zamiast tego wydać ogólnikową rekomendację, aby przyjąć budżet z poprawkami zgodnie z interesem społecznym i możliwościami finansowymi. Jak widać w tabeli, najwięcej poprawek do budżetu zgłosili radni PO, co jest o tyle symptomatyczne, że autorem projektu budżetu był przecież prezydent także będący członkiem PO. Tych 211 poprawek świadczyło albo o „konflikcie w rodzinie”, albo o tym, że radni chcieli się pochwalić w zbliżającej się kampanii wyborczej inwestycjami będącymi ich zasługą.

Wróćmy jednak do procedury. Prezydent wydał opinię na temat poprawek i część z nich uwzględnił w formie autopoprawki – dokładnie 184 poprawki (36%):



Warto przyjrzeć się bliżej, według jakich reguł poprawki były uwzględniane przez prezydenta. Po pierwsze, nieistotne było źródło finansowania poprawek wskazane przez radnych, dlatego że prezydent uwzględniając daną poprawkę i tak dostosowywał źródło do swojej wizji budżetu. Po drugie, podanie adekwatnej kwoty poprawki nie było warunkiem bezwzględnym, ponieważ prezydent w autopoprawce wiele razy korygował kwoty poprawek zmniejszając je, a czasem zwiększając. Jednak zawartość merytoryczna wniosku również nie była decydująca. Jak pokazują dane procentowe, czynnikiem decydującym o przyjęciu danej poprawki była przynależność polityczna jej autora. Poprawki komisyjne, które miały charakter „ponadpartyjny” nie były tak poważane przez prezydenta jak poprawki zgłoszone przez radnych PO, ZL czy PdM (koalicja rządząca Poznaniem). Z kolei poprawki zgłoszone przez radnych PiS i PRO (opozycja) były najmniej poważane przez prezydenta, a w zasadzie powinienem powiedzieć, że zostały całkowicie przez prezydenta zignorowane, co niniejszym wyjaśniam.

Okazuje się, że wiele z tych 184 uwzględnionych przez prezydenta poprawek powtarzało się – dwukrotnie, trzykrotnie, a nawet… sześciokrotnie. Oto kilka przykładów. Poprawki nr 257 i 289 – obie zostały zgłoszone przez PO i dotyczyły budowy boiska na Nadolniku. Postulat rewaloryzacji parku Drwęskich został zgłoszony przez PdM (nr 21), PO (nr 198) i ZL (nr 457). Natomiast poprawka dotycząca rozbudowy Przedszkola Nr 121 o dodatkowe 3 oddziały została zgłoszona aż sześciokrotnie – przez Komisję Oświaty i Wychowania (nr 14), PO (nr 265 i 269), ZL (nr 287) i PiS (nr 463 i 465). Analizując treść poprawek przyjętych przez prezydenta okazuje się, że w sensie rzeczowym nie było ich 184, ale 131. Ciekawe, że wszystkie poprawki uwzględnione przez prezydenta, które były zgłoszone przez PiS lub PRO, były zgłoszone również przez reprezentantów rządzącej koalicji. Twierdzę, że żadna poprawka PiS lub PRO nie zostałaby uwzględniona, gdyby podobnej nie zgłosili radni koalicji rządzącej.

Świetną ilustrację wyżej postawionej tezy stanowią poprawki zgłoszone przez radnego PiS, Michała Boruczkowskiego. Zgłosił ich aż 100, z czego 76 to były poprawki, których od początku do końca sam był autorem, natomiast pozostałe 23 poprawki były dokładną kopią poprawek PO, a 1 była kopią poprawki ZL. Oczywiście żadna z autorskich poprawek Michała nie została uwzględniona, z kolei 15 ze skopiowanych przez niego poprawek zostało uwzględnionych. Tak samo było również z moją jedyną uwzględnioną poprawką (a zgłosiłem ich w sumie 20, w tym 3 jako komisyjne) – budowa ścieżki rowerowej na Wildzie została uwzględniona przez prezydenta tylko dlatego, że taką samą zgłosił radny PdM. Nie inaczej było z uwzględnionymi przez prezydenta poprawkami Lidii Dudziak i Michała Grzesia z PiS.

Dalsze prace nad budżetem wyglądały w ten sposób, że radni PO, ZL i PdM na sesji budżetowej mieli wycofać wszystkie swoje nieuwzględnione przez prezydenta poprawki i głosować przeciw wszystkim innym poprawkom, również tym komisyjnym. Jakiekolwiek argumenty by nie padały w czasie sesji budżetowej, żadna poprawka niezaakceptowana przez prezydenta nie miała szans przejść w głosowaniu. Wynik był z góry przesądzony, nawet gdy niektórzy radni koalicji na moment się wyłamywali poprzez wstrzymanie się, rezygnację z głosowania lub pozorowanie nieobecności poprzez wyjęcie magnetycznej karty do głosowania z czytnika tylko na czas głosowania (tutaj mogły się zdarzyć wyjścia higieniczne, dlatego trudno bez dokładniejszego oglądu orzec, kiedy miał miejsce unik). Niektórym radnym koalicji zdarzyło się nawet głosować za poprawkami, które miały być odrzucone.

Oto kilka przykładów „odstępstw”: w PO Andrzej Rataj zagłosował za 4 poprawkami, a przy 6 poprawkach zrezygnował z głosowania (głównie w sprawach dotyczących Starego Miasta), natomiast Małgorzata Woźniak zagłosowała za 1 poprawką, a przy 5 zrezygnowała z głosowania (głównie sprawy dotyczące Kiekrza); z ZL Katarzyna Kretkowska wstrzymała się 2 razy (dodatkowe tablice ITS i witraż w Teatrze Animacji), zaś Tomasz Wierzbicki z PdM zagłosował 1 raz za (zwiększenie liczby etatów w MPU). Widać zatem, że odstępstwa ze strony radnych koalicji możliwe były, tym bardziej, że i tak nie wpływały na sumaryczny wynik głosowań. Radni PiS głosowali generalnie za uwzględnieniem poprawek, aczkolwiek bywało, że głosowali przeciw (najczęściej Artur Różański – 48 razy), wstrzymywali się (najczęściej Janusz Kapuściński – 35 razy) i rezygnowali z głosowania (najczęściej Ewa Jemielity – 38 razy). Troje radnych PRO głosowało głównie za poprawkami.

Z powyższej analizy wypływa oczywista konkluzja – wbrew oficjalnym deklaracjom, okazało się, że w Poznaniu rządzonym przez Jacka Jaśkowiaka rury mają bardzo sprecyzowane poglądy polityczne, nawet jeśli zarzekają się, że mają społecznikowski rodowód. Wszystkie moje tezy są weryfikowalne – wystarczy przejrzeć archiwum LIX sesji budżetowej Rady Miasta Poznania, dostępne na stronie http://bip.poznan.pl/bip/sesje/lix-budzetowa,72486/.

piątek, 29 września 2017

Bezpieczeństwo poznaniaków przede wszystkim




Zamachy w Nicei i Berlinie dokonane zostały za pomocą pojazdów, które rozpędzone taranowały przechodniów. Nieprzypadkowo atakujący wybrali miejsca, gdzie pieszych jest wielu – bulwar i jarmark. Dlatego takie miejsca powinny być brane pod uwagę przez służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo jako potencjalny cel w tego typu atakach.

Polskę można uznać za kraj bezpieczny, bo do tej pory, na szczęście, nie miał u nas miejsca atak terrorystyczny. Ryzyko jest niewielkie, także dzięki rozsądnej polityce imigracyjnej i dzięki działaniu naszych służb. Zawsze jednak należy dmuchać na zimne, dlatego złożyłem interpelację w sprawie bezpieczeństwa pieszych na ul. Półwiejskiej. Dlaczego akurat tam?

Półwiejska jest deptakiem, ulicą handlową, z wieloma sklepami, punktami gastronomicznymi. Prowadzi ona od Starego Browaru do Kupca Poznańskiego i Starego Rynku. Niemal codziennie, o każdej porze roku znajdują się tam setki ludzi – mieszkańców i turystów. Co jakiś czas odbywają się tam jakieś manifestacje, zbierane są podpisy, mają miejsce wydarzenia kulturalne. Na Półwiejską, mimo tego, że jest deptakiem, można wjechać pojazdem i to z różnych stron. Biorąc pod uwagę to, że za kilka miesięcy nastanie okres przedświąteczny, zapytałem, czy władze miasta przeanalizowały sytuację na Półwiejskiej pod kątem potencjalnych zagrożeń. Czy po zamachach, o których była mowa wcześniej, zostali zapytani o zdanie eksperci?

Widziałem za granicą różne rozwiązania – więcej patroli policji, odpowiednio ustawione elementy małej architektury lub duże pojazdy tarasujące wjazd na czas trwania jakichś okresowych wydarzeń. Oczywiście, żadne zabezpieczenie nie da stuprocentowej gwarancji bezpieczeństwa, chodzi o to, aby możliwie zmniejszyć ryzyko. Brak czujności to ryzyko zwiększa, dlatego dobrze jeśli wszyscy tę kwestię weźmiemy sobie do serca.

czwartek, 17 sierpnia 2017

Czy burzyć pomniki konfederackich generałów?

Uprzedzając ewentualne ataki oświadczam na początku, że oglądając serial "North and South" byłem po stronie Unii i absolutnie potępiam niewolnictwo oraz Ku-Klux-Klan.

Po ponad 150 latach od zakończenia wojny secesyjnej środowiska lewicowo-liberalne (w skrócie "lewackie") w USA rozpoczęły kampanię usuwania z przestrzeni publicznej monumentów upamiętniających dowódców i żołnierzy "Południa", czyli Konfederacji. Dokonali totalnego uproszczenia przyczyn wojny secesyjnej już nawet nie do kwestii niewolnictwa, ale do samego rasizmu, tak jakby Konfederaci bili się z Jankesami tylko z nienawiści do Afroamerykanów. Tymczasem przyczyny wojny były bardziej złożone, gdyż dotyczyły również kwestii gospodarczych (plantacje bawełny) i ustrojowych (autonomia stanów). Aby właściwie ocenić uczestników tego konfliktu, należy wziąć poprawkę na realia historyczne.

Środowiska lewackie mają to do siebie, że oceniają przeszłość stosując wyłącznie utworzone przez siebie kategorie i pojęcia, i dokonują krzywdzących uproszczeń. Przykładowo, gen. Robert E. Lee, dowódca wojsk konfederackich uważał, że każdy stan ma prawo samodzielnie zadecydować o tym, czy niewolnictwo "zdelegalizować", jednakże sam był przeciwnikiem niewolnictwa (czyli nie był aż taki zły). Tymczasem nie tak dawno w Nowym Orleanie, po naciskach ze strony lewaków, usunięto ze statuy znajdującej się w tym mieście figurę przedstawiającą tego dowódcę. Ostatnio mówiło się również o usunięciu pomnika generała Lee w miejscowości Charlottesville i stało się to przyczyną rozruchów, które niestety 12 sierpnia 2017 r. miały tragiczny finał (w tłum lewicowo-liberalnych demonstrantów wjechał samochodem zwolennik rasizmu, skutkiem czego zginęła jedna osoba, a kilkanaście innych zostało rannych). Prezydent Donald Trump słusznie potępił wszystkich stosujących przemoc, a nie tylko jedną stronę, bo w bijatykach brali udział zarówno durnie wrzeszczący na temat supremacji białej rasy, jak i ci czarno-czerowoni opętańcy zaczadzeni Leninem. Trump odniósł się również do kwestii usuwania pomników. Stwierdził, że jak tak dalej pójdzie, to wkrótce będą obalane pomniki prezydenta Georga Washingtona i autora Deklaracji Niepodległości Thomasa Jeffersona, dlatego, że byli właścicielami niewolników.

Przekładając to na polskie realia, to tak jakby w Gnieźnie chciano zburzyć pomnik Bolesława Chrobrego, bo był on królem, który stał na czele państwa feudalnego, czyli niedemokratycznego i stosującego ucisk wobec chłopstwa. Rozumowanie środowisk lewicowo-liberalnych jest tak samo zasadne jak naigrywanie się z naszych pradziadków, że nie robili zakupów przez Internet.

Wracając do konfederackich pomników, uważam że działania lewackich aktywistów budzą uzasadniony sprzeciw, jednakże nie można dawać się prowokować i ponosić skrajnym emocjom. Trzeba stosować argumenty, a nie przemoc. To, co się stało w Charlottesville to było szaleństwo. Cieszę się, że w Polsce nie dochodzi do takich aktów, jednak wiem, że są tacy, którym marzy się krwawy majdan. Dlatego trzymam kciuki za naszych decydentów, którzy odpowiadają za porządek i bezpieczeństwo w kraju oraz wierzę w rozsądek większości naszego społeczeństwa.

piątek, 31 marca 2017

Pomysł ministerstwa na parkingi w miastach

„9 zł za godzinę parkowania w centrach miast” – podniosła alarm część mediów, a poseł Piotr Liroy-Marzec pyta ministra Mateusza Morawieckiego o co chodzi. W jednych odzywa się obawa, że szykuje się poważna podwyżka dla kierowców, a drudzy już zacierają ręce, że będą mogli podreperować budżety miast. Jednak istota projektu ministerstwa polega na czym innym.


Ministerstwo Rozwoju skierowało do konsultacji społecznych projekt ustawy o zmianie ustawy o partnerstwie publiczno-prywatnym oraz niektórych innych ustaw. Jedną z tych innych ustaw jest ustawa o drogach publicznych, w której uregulowana jest m.in. kwestia opłat za postój w strefach płatnego parkowania (SPP). Projekt ustawy przewiduje utworzenie dodatkowego rodzaju SPP, który mógłby być ustanawiany w miastach o liczbie ludności powyżej 200 tys. mieszkańców na obszarach funkcjonalnego śródmieścia. Maksymalna wysokość opłat w nowym rodzaju strefy mogłaby wynosić trzykrotność maksymalnej stawki obowiązującej w zwykłych SPP. Ponieważ maksymalna stawka w zwykłej SPP może wynosić 3 zł, to maksymalna stawka w „śródmiejskiej” SPP mogłaby wynosić nawet 9 zł.

O czym trzeba pamiętać mówiąc o proponowanych przez Ministerstwo Rozwoju zmianach? Po pierwsze, zmiany nie będą dotyczyć zwykłych SPP, w których wszystko ma pozostać tak jak dotychczas. Po drugie, wpływy z opłat będą zasilać budżety miast, a nie budżet centralny. Po trzecie, to samorządy mają decydować zarówno o granicach „śródmiejskiej” SPP, o czasie jej obowiązywania, a także o wysokości opłat. Zatem to od władz samorządowych będzie zależało, czy „śródmiejska” SPP będzie obejmowała np. jedną ulicę w mieście, czy może cały obszar funkcjonalnego śródmieścia. Władze samorządowe mają decydować, czy „śródmiejska” SPP ma obowiązywać przez 7 dni w tygodniu przez 24 godziny na dobę, czy może kilka godzin w wybrane dni tygodnia. To również samorząd będzie decydować o tym, czy różnicować opłaty w poszczególnych rejonach „śródmiejskiej” SPP i jaka ma być ich wysokość, np. można ustalić, że w jednym miejscu stawka będzie wynosiła 7 zł, w drugim 5 zł, a w trzecim 4 zł. Jeśli projekt tej ustawy wejdzie w życie, to władze samorządowe mogą uzyskać elastyczne narzędzie służące do realizacji rozsądnej polityki parkingowej.

Ministerstwo chciałoby dać samorządom narzędzie, ale w jaki sposób one to narzędzie wykorzystają będzie zależało od woli politycznej lokalnych władz i tutaj oczywiście istnieje pewne ryzyko, że niektóre samorządy „zaszaleją” i nie wykorzystają danych możliwości racjonalnie, lecz potraktują to jedynie jako okazję do zwiększenia wpływów budżetów miast lub jako straszak na kierowców. Na proponowane przez ministerstwo zmiany można spojrzeć w odpowiedni sposób dopiero po uwzględnieniu kontekstu, czyli całego projektu ustawy. Według założeń projektodawcy głównym celem proponowanych zmian jest pobudzenie kapitału prywatnego w realizację inwestycji publicznych, co ma nastąpić m.in. poprzez usunięcie barier prawnych i podatkowych. Gdzie zatem należy się dopatrywać pobudzenia kapitału prywatnego w aspekcie parkowania w centrach miast? Odpowiedź daje następujący fragment uzasadnienia: Zagospodarowanie dzielnic centralnych w dużych miastach wymaga uwolnienia przestrzeni na rzecz ruchu pieszego i rowerowego oraz jednoczesnego wygospodarowania miejsc postojowych poza ciągami ulic i placami miejskimi. Zatem kapitał prywatny ma być zaangażowany do wygospodarowania miejsc postojowych, czyli do budowy parkingów poprzez partnerstwo publiczno-prywatne z lokalnymi samorządami.

Partnerstwo publiczno-prywatne ma służyć tworzeniu infrastruktury umożliwiającej świadczenie usług publicznych. Parkingi niewątpliwie są przykładem tego rodzaju infrastruktury, jednakże od jakiegoś czasu barierą w realizacji takich przedsięwzięć z udziałem inwestorów prywatnych stała się zbyt niska opłacalność. W sytuacji, w której parkowanie jest bezpłatne kierowca będzie szukać miejsca postojowego jak najbliżej celu swej podróży, a do stawiania samochodu na płatnym parkingu może go skłonić jedynie brak wolnych miejsc przy krawężnikach. Gdy mamy do czynienia z SPP, wtedy do korzystania z parkingów może zachęcić niższa cena. Jeśli godzina postoju na parkingu kosztowałaby 3 zł, a godzina postoju w SPP wynosiłaby 4 zł, wtedy większa liczba kierowców wybierałaby parking. W obecnej sytuacji, gdy maksymalna cena w SPP wynosi 3 zł, właściciel parkingu musiałby oferować cenę 2 zł, a taka relacja cenowa w ocenie inwestorów prywatnych jest nieopłacalna, gdyż nie rekompensuje kosztów budowy i utrzymania parkingu. Efekt widzimy gołym okiem – parkingi powstają jedynie tam, gdzie są centra handlowe, biurowe lub powstają nowe mieszkania.

Widzę sens tworzenia „śródmiejskich” SPP, ale nie po to, by zniechęcać kierowców do wjeżdżania do centrów miast lub zwiększać wpływy do budżetu, lecz po to, aby tworzyć infrastrukturę parkingową w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego. Zgadzam się z tym, że centra miast są atrakcyjniejsze, jeśli nie są zastawione parkującymi na chodnikach samochodami, ale w zamian trzeba gdzieś znaleźć dla nich porządne miejsca do parkowania. Uważam, że być może należałoby skorygować ten projekt w taki sposób, żeby ustawa obligowała samorządy do tego, aby pieniądze uzyskiwane z opłat za parkowanie w „śródmiejskiej” SPP były w całości przeznaczane na inwestycje w infrastrukturę parkingową na obszarze funkcjonalnego śródmieścia. Natomiast jak chodzi o wizję nieuzasadnionego windowania cen przez władze samorządowe, to tutaj bezpiecznikiem może być świadomość… zbliżających się wyborów. Tymczasem projekt ustawy jest dopiero konsultowany, a przed nim jest jeszcze cała ścieżka legislacyjna, w trakcie której będzie można dokonywać poprawek.

sobota, 25 marca 2017

Parkowanie w centrum Poznania. Potrzebny głos rozsądku

Władze Poznania chcą wprowadzić wokół Starego Rynku tzw. strefę uspokojonego ruchu. Dlaczego "tzw."? Bo pod tą piękną nazwą kryje się również zamiar likwidacji około 160 miejsc postojowych, a to oznacza problemy dla mieszkańców Starego Miasta oraz dla znajdujących się w ścisłym centrum Poznania firm.

Konsultacje

Trudno mi uwierzyć, że projekt wprowadzenia tzw. strefy uspokojonego ruchu wokół Starego Rynku był efektem konsultacji m.in. z tamtejszą radą osiedla. Przeczyłby temu ogromny opór ze strony mieszkańców i przedsiębiorców, który miałem możliwość zaobserwować na spotkaniach organizowanych przez Zarząd Dróg Miejskich. ZDM jednak poinformował, że kilkakrotnie spotykał się z radą osiedla Stare Miasto, co zostało udokumentowane. Być może jakaś znacząca grupa radnych osiedla rzeczywiście postulowała takie rozwiązania, ale teraz jakby w tej sprawie ucichła pod wpływem protestów społecznych, które się objawiły. Urzędnicy chwalili się, że przeprowadzili również spotkanie z seniorami – sądząc z pokazanych zdjęć, nie była to zbyt reprezentatywna grupa, ponieważ liczyła zaledwie kilka osób.

Ze smutkiem muszę stwierdzić, że do zapowiadanego szeroko spotkania podsumowującego konsultacje z mieszkańcami, ZDM nie przygotował się najlepiej. Urzędnicy nie przedstawili zaktualizowanych map z zaznaczonymi poprawkami, podawali błędne wyliczenia co do ilości likwidowanych miejsc postojowych. Nie uzyskałem również odpowiedzi na pytanie, o ile zmniejszą się przychody miasta w związku z likwidacją miejsc postojowych w Strefie Płatnego Parkowania. Jeden z uczestników spotkania słusznie zauważył, że ze względu na to nieprzygotowanie, spotkanie podsumowujące powinno się odbyć w terminie późniejszym, tym bardziej, że urzędnicy nie zdążyli jeszcze odpowiedzieć pisemnie na wszystkie zgłoszone przez mieszkańców uwagi. Inna osoba stwierdziła, że informacja o planowanych zmianach i konsultacjach została w niewystarczający sposób podana do publicznej wiadomości – można było do zawiadomień o wysokości podatku od nieruchomości dołożyć ulotkę informacyjną, że kwestia tzw. uspokojenia ruchu i likwidacji miejsc postojowych będzie przedmiotem zainteresowania magistratu.

Pozorne korekty

Jeśli chodzi o poprawki, które do swojego pierwotnego projektu wprowadził ZDM, to okazały się one w zasadzie kosmetyczne. Urzędnicy co prawda odstąpili od pomysłu, aby z ul. Paderewskiego zrobić deptak, ale co z tego, skoro zapowiedzieli ustawienie znaku zakazu jazdy w obu kierunkach (B1). Podobnie ma się sprawa z ilością likwidowanych miejsc postojowych – pierwotnie ZDM chciał likwidować 160 miejsc, a po poprawkach wyszło, że zlikwidowane będą 152 (o ile w końcu dobrze policzyli). Co do kopert dla dostawców ponoć urzędnicy zaproponowali jakieś korekty, ale nie było możliwości odnieść się do tego, ponieważ nie zostały one przedstawione na mapie. Jedynie zmiany dotyczące miejsc postojowych dla autokarów zostały w pewnym stopniu złagodzone na korzyść turystów i przewodników. Ale najważniejsza sprawa – nie przedstawiono projektu budowy wielopoziomowego parkingu kubaturowego naziemnego lub podziemnego ani parkingów karuzelowych. W zamian za to ZDM przekonywał, że miejsce dla mieszkańców ma znaleźć się na parkingu na Chwaliszewie. Nie jestem przekonany, czy te zapewnienia są w 100% pewne, ponieważ są różne pomysły co do zagospodarowania tamtego terenu: jedni chcą, aby tam był parking, drudzy, aby znajdował się tam park, a o ile pamiętam, to gdzieś jeszcze krąży trzecia koncepcja, aby odkopać stare koryto Warty i przywrócić miasto rzece (lub na odwrót).

Nie zgadzam się z zaprezentowaną przez ZDM i wiceprezydenta Macieja Wudarskiego metodyką konsultacji społecznych, a dokładniej z ich zakresem. Urzędnicy upierali się, aby analizę ograniczyć jedynie do planowanego obszaru tzw. strefy uspokojenia ruchu. Uważam, że to błąd, ponieważ proponowane zmiany będą znacząco oddziaływać na sąsiednie ulice. Analizą powinno być objęte przynajmniej całe Stare Miasto, a to dlatego, że jeśli aż 30% miejsc postojowych ma być zlikwidowanych w tamtym miejscu, to kierowcy będą starali się parkować w okolicy. A sytuacja parkingowa w okolicy również jest rozwojowa, że przytoczę tu tylko sprawę zagospodarowania działek w pobliżu Teatru Polskiego – na razie jest tam parking, ale toczy się właśnie dyskusja, co w tamtym miejscu wybudować. Podobnie jest z kwestią ograniczenia tranzytu przez centrum miasta – te wszystkie pojazdy będą musiały jakoś pomieścić się na I i II ramie komunikacyjnej. Nie wszyscy przesiądą się na rowery.

Kwestia kosztów

I została jeszcze kluczowa kwestia – pieniądze. Jeden z mieszkańców wyraził podejrzenie, że skoro tyle miejsc postojowych w centrum ma zostać zlikwidowanych, to chodzi o to, aby zwiększyć obłożenie na parkingach prywatnych, np. w galeriach handlowych, a więc by ktoś na tym zarobił. Nie wydaje mi się, aby taki był cel proponowanych przez władze miasta zmian, choć pewnie po ich wprowadzeniu tego typu efekt nastąpi. Najważniejsze jest to, aby dowiedzieć się jakie koszty przy tej okazji poniesie skarbiec miasta. Po pierwsze, ile będzie kosztowało przemalowanie jezdni, ustawienie nowych znaków oraz (co najistotniejsze dla niektórych) stojaków rowerowych? Po drugie, niepokojące jest to, że urzędnicy nie potrafili, choćby w przybliżeniu, określić o ile zmniejszą się przychody miasta z tytułu likwidacji 150-160 miejsc postojowych (przypomnijmy, że na tym obszarze obowiązuje Strefa Płatnego Parkowania i miasto osiąga przychody z tytułu opłat abonamentowych oraz opłat za czasowy postój). Po trzecie, wiceprezydent Wudarski kilkakrotnie wspominał, że miasto prowadzi rozmowy z właścicielami parkingów prywatnych, aby ceny abonamentów dla mieszkańców były niższe – a to też musi przecież kosztować, bo każdy kto ma parking, chce na nim zarabiać.

Wszystko to sprawia wrażenie, że obecne władze Poznania są oderwane od rzeczywistości. Powołują się na przykłady innych miast, organizują niby-konsultacje, po to tylko, aby nazywało się, że sprawa została uzgodniona z mieszkańcami, nie mówią o konsekwencjach finansowych, nie proponują odpowiedniej alternatywy dla tych, którzy korzystają z samochodów. Prezydent naszego miasta puszcza mimo uszu głosy większości mieszkańców Poznania, a słyszy tylko tych, którzy są wyznawcami „kopenhagizacji”. Potrzebny jest zatem głos rozsądku ze strony Rady Miasta Poznania. Klub PiS już się na ten temat wypowiedział na sesji 21 lutego 2017 r. Powtórzę konkluzję tego wystąpienia: mniej fanatyzmu, więcej realizmu.


czwartek, 9 marca 2017

Żona prezydenta Jaśkowiaka jest wkurw...

Pani Joanna Jaśkowiak 8 marca występowała na strajku feministek w Poznaniu. Jej udział był zapowiadany w mediach. Dlaczego? Przecież nie jest szefową żadnej organizacji feministycznej ani politykiem. Organizatorzy manifestacji przewidzieli ją w programie dlatego, że jest żoną swojego męża, czyli prezydenta Jacka Jaśkowiaka. Największą uwagę w jej przemowie zwróciło sformułowanie „jestem wkurw…”.

Uważam, że wypowiadanie się w taki sposób nie przystoi osobom, które chcą uchodzić za kulturalne, które sprawują reprezentacyjne funkcje i powinny świecić przykładem. To sformułowanie zostało użyte z rozmysłem – na nagraniach widać, że przemówienie było wcześniej przygotowane, bo pani Jaśkowiak odczytała je z kartki. Być może pani prezydentowa chciała się w ten sposób dostosować do poetyki tego protestu, gdzie nie brakowało agresji i wulgarności, może chciała wypaść wiarygodnie i wzmocnić poczucie przynależności do grupy. Na miejscu pani Jaśkowiak, która z zawodu jest notariuszem, zanim wygłosiłbym tego typu przemówienie to sprawdziłbym czy obowiązuje jeszcze art. 141 Kodeksu wykroczeń.

Natomiast jak chodzi o treść przemówienia pani prezydentowej, to trudno odnaleźć w nim jakiekolwiek rzeczowe argumenty. Jej emocjonalne słowa były skierowane przeciwko rządowi PiS. Warto przypomnieć, że rządem tym kieruje kobieta, że kobieta wdrożyła prorodzinny program 500+, że kobieta przeprowadza reformę edukacji. Dla Prawa i Sprawiedliwości liczy się faktyczna praca dla Polski i Polaków, a nie parytety płci.

poniedziałek, 6 marca 2017

Faworyt Jaśkowiaka dyrektorem Galerii Arsenał, czyli czas kultury politycznie zaangażowanej?



Prezydent Poznania, Jacek Jaśkowiak ogłosił konkurs na stanowisko dyrektora Galerii Miejskiej Arsenał. Komisja konkursowa, w której składzie byli miejscy urzędnicy, radny miejski, przedstawiciele Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, związków zawodowych oraz stowarzyszeń artystycznych większością głosów wybrali na to stanowisko dotychczasowego dyrektora, dr. Piotra Bernatowicza. Tymczasem prezydent powołał prof. Marka Wasilewskiego, który w konkursie przegrał z Bernatowiczem stosunkiem głosów 4:5.

Konkurs konkursem, ale wygrać musi nasz

Zgodnie z prawem prezydent miasta nie musi stosować się do rekomendacji komisji konkursowej. Może się nawet obyć bez komisji i po prostu powołać na to stanowisko swojego faworyta. Jaśkowiak wybrał jednak ścieżkę konkursu. Gdy okazało się, że większość głosów uzyskał Bernatowicz, wtedy zdanie odrębne złożyła Justyna Makowska, podległa prezydentowi dyrektor Wydziału Kultury w Urzędzie Miasta, która stwierdziła, że w jej ocenie lepszym kandydatem był jednak Wasilewski. Od ogłoszenia wyników konkursu do podjęcia formalnej decyzji przez Jaśkowiaka minęło sporo czasu, w trakcie którego w poznańskiej Gazecie Wyborczej ukazało się wiele artykułów i komentarzy krytykujących Bernatowicza (aczkolwiek zamieszczono i kilka przychylnych dotychczasowemu dyrektorowi Arsenału). Ponadto przeciwnicy Bernatowicza wystosowali list do prezydenta, a niedługo potem jego zwolennicy uczynili podobnie. W tym czasie prezydent miasta był na urlopie.

To nie była pierwsza konkursowa porażka Wasilewskiego w starciu z Bernatowiczem, obaj ubiegali się o to stanowisko w 2014 roku, gdy prezydentem Poznania był Ryszard Grobelny, ale wtedy do „finału” przeszło troje kandydatów. Bernatowicz uzyskał 5 głosów, a Wasilewski tylko 1. Karolina Sikorska, ówczesna wicedyrektor Arsenału, zdobyła 3 głosy. Gdy Jaśkowiak wrócił z urlopu, podjął decyzję o wyborze przegranego, czyli Marka Wasilewskiego, a na internetowej stronie Urzędu Miasta zamieszczone zostało uzasadnienie tej decyzji. Prezydent w ogólnikowych słowach stwierdził m.in., że za rządów Bernatowicza Arsenał nie wykorzystywał swojego potencjału, że program tej galerii powinien spełniać oczekiwania lokalnej społeczności, że powinna być ona kulturalną wizytówką promującą Poznań w kraju i za granicą, że mają być dokonane niezbędne zmiany w zakresie jej infrastruktury.

Dziwne to tłumaczenie, bo to właśnie za kadencji Bernatowicza nastąpił wzrost frekwencji w Arsenale o 100 procent. Zaprezentowana tam wystawa Strategie buntu została oceniona przez Piotra Kosiewskiego w recenzji dla magazynu o sztuce Szum jako „jedna z najciekawszych ekspozycji ostatnich lat”. Galeria była otwarta na rozmaite lokalne środowiska twórców i dlatego dotychczasowego dyrektora poparło wielu artystów o rozmaitych poglądach, w tym wielu wykładowców Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu (macierzystej uczelni Wasilewskiego). Bernatowicz pozyskał najbardziej reprezentacyjne przestrzenie budynku, które wcześniej zajmowała księgarnia i w ten sposób Arsenał stał się widoczny z płyty Starego Rynku, zyskując również fasadę, co było zachętą do odwiedzin tego miejsca. Innym niedorzecznym argumentem użytym w uzasadnieniu przez Jaśkowiaka był zarzut, jakoby 18. miejsce w rankingu galerii Piotra Sarzyńskiego, który ukazuje się w tygodniku Polityka, to było za mało. Dlaczego niedorzecznym? Bo w rankingu tym Arsenał znalazł się po raz pierwszy od lat!

Być jak Ewa Wójciak

Względy merytoryczne i osiągnięcia powinny świadczyć na korzyść Piotra Bernatowicza, ale nie w Poznaniu rządzonym przez skrajnie lewicowego prezydenta miasta, który regularnie uczestniczy w manifestacjach KOD, pojawia się na wiecach proaborcyjnych, przemawia na Marszach Równości i zwalcza narodowców. Swoją wizję kultury Jacek Jaśkowiak dobitnie przedstawił w połowie stycznia na przyjęciu noworocznym. Wprost stwierdził, że artyści mają brać przykład z Teatru Ósmego Dnia: „Taka twórczość zaangażowana, także politycznie, to niezbędny element  społeczeństwa obywatelskiego […]. Dziś nie można tego oderwać od polityki”. Bernatowicz z pewnością nie pasował do tak zdefiniowanej koncepcji działalności kulturalnej, ponieważ nie pojawiał się na żadnej tego typu manifestacji politycznej czy światopoglądowej.

Co innego przeforsowany przez Jaśkowiaka Marek Wasilewski. W maju 2010 r. wywołał on skandal jako reżyser performance w Łodzi, w którym nagi mężczyzna wszedł w czasie mszy św. do kościoła. Było to filmowane, a Wasilewski miał powiedzieć, że „to tylko sztuka”. O poglądach prof. Marka Wasilewskiego świadczą różne podpisywane przez niego listy poparcia, np. był sygnatariuszem słynnej „listy ch…” broniących Ewę Wójciak, która nazwała obelżywie papieża Franciszka, był współzałożycielem Otwartej Akademii skupiającej środowiska artystyczne cechujące się poglądami antyklerykalnymi i lewicowo-liberalnymi, a ponadto zaangażował się w anypisowskie wystąpienia, m.in. uczestniczył w organizowanym przez Gazetę Wyborczą czytaniu konstytucji. Znana jest jego wypowiedź dla magazynu publicystycznego Politico, w której domagał się od Unii Europejskiej wprowadzenia wobec Polski rządzonej przez PiS chociaż symbolicznych sankcji, takich jak tymczasowe zawieszenie Polsce prawa głosu w UE albo przekazywanie funduszy europejskich bezpośrednio władzom regionalnym i miejskim, z pominięciem władz centralnych, co utrudniłoby rządowi wypłacanie środków z programu Rodzina 500+.

Podgrzewanie konfliktu kulturowego

Jacek Jaśkowiak powołał na stanowisko dyrektora Galerii Miejskiej Arsenał człowieka o skrajnie lewicowym światopoglądzie i zaangażowanego politycznie. Zresztą Marek Wasilewski od ogłoszenia go nowym dyrektorem Arsenału udzielił już znaczącej wypowiedzi, na podstawie której można wnioskować, w jakim celu ta galeria będzie wykorzystywana. „…architektura [Arsenału – przyp. aut.], która podpowiada otwieranie się na ludzi i nowe idee. Dla konserwatystów i ksenofobów bardziej nadaje się stojący nieopodal zamek Przemysła” – powiedział w wywiadzie zamieszczonym na stronie internetowej Urzędu Miasta Poznania.

Wiele wskazuje na to, że przeforsowanie Wasilewskiego na stanowisko dyrektora galerii ma poszerzyć nomen omen arsenał środków służących podsycaniu konfliktu polityczno-obyczajowego w Poznaniu. To bardzo wygodne dla prezydenta Jaśkowiaka, którego działalność sprowadza się do gestów PR-owych. Nie wykazał się jeszcze w roli gospodarza miasta, natomiast robi wszystko, aby budować wizerunek lewackiego celebryty, który zrobi sobie zdjęcie z Krystyną Jandą lub z imigrantami z Syrii, wymieni się ciosami z Dariuszem Michalczewskim, pokaże się na Marszu Równości, powie kilka zdań na proteście feministek i naubliża rządowi.

Na horyzoncie pojawiło się już kolejne zarzewie konfliktu – jednym z kuratorów tegorocznego Festiwalu Malta został Oliver Frljić, reżyser skandalicznego spektaklu Klątwa wystawionego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Czy w Poznaniu szykuje się kolejna „artystyczna” awantura? Kilka lat temu w Poznaniu pod naciskiem społecznym udało się zapobiec wystawieniu w ramach tego festiwalu gorszącego przedstawienia Golgota picnic, ale za prezydentury Jacka Jaśkowiaka nie ma co liczyć na rozsądek władz, tym bardziej, że wspierać go w tym będą osoby pokroju Marka Wasilewskiego.