piątek, 29 września 2017

Bezpieczeństwo poznaniaków przede wszystkim




Zamachy w Nicei i Berlinie dokonane zostały za pomocą pojazdów, które rozpędzone taranowały przechodniów. Nieprzypadkowo atakujący wybrali miejsca, gdzie pieszych jest wielu – bulwar i jarmark. Dlatego takie miejsca powinny być brane pod uwagę przez służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo jako potencjalny cel w tego typu atakach.

Polskę można uznać za kraj bezpieczny, bo do tej pory, na szczęście, nie miał u nas miejsca atak terrorystyczny. Ryzyko jest niewielkie, także dzięki rozsądnej polityce imigracyjnej i dzięki działaniu naszych służb. Zawsze jednak należy dmuchać na zimne, dlatego złożyłem interpelację w sprawie bezpieczeństwa pieszych na ul. Półwiejskiej. Dlaczego akurat tam?

Półwiejska jest deptakiem, ulicą handlową, z wieloma sklepami, punktami gastronomicznymi. Prowadzi ona od Starego Browaru do Kupca Poznańskiego i Starego Rynku. Niemal codziennie, o każdej porze roku znajdują się tam setki ludzi – mieszkańców i turystów. Co jakiś czas odbywają się tam jakieś manifestacje, zbierane są podpisy, mają miejsce wydarzenia kulturalne. Na Półwiejską, mimo tego, że jest deptakiem, można wjechać pojazdem i to z różnych stron. Biorąc pod uwagę to, że za kilka miesięcy nastanie okres przedświąteczny, zapytałem, czy władze miasta przeanalizowały sytuację na Półwiejskiej pod kątem potencjalnych zagrożeń. Czy po zamachach, o których była mowa wcześniej, zostali zapytani o zdanie eksperci?

Widziałem za granicą różne rozwiązania – więcej patroli policji, odpowiednio ustawione elementy małej architektury lub duże pojazdy tarasujące wjazd na czas trwania jakichś okresowych wydarzeń. Oczywiście, żadne zabezpieczenie nie da stuprocentowej gwarancji bezpieczeństwa, chodzi o to, aby możliwie zmniejszyć ryzyko. Brak czujności to ryzyko zwiększa, dlatego dobrze jeśli wszyscy tę kwestię weźmiemy sobie do serca.

czwartek, 17 sierpnia 2017

Czy burzyć pomniki konfederackich generałów?

Uprzedzając ewentualne ataki oświadczam na początku, że oglądając serial "North and South" byłem po stronie Unii i absolutnie potępiam niewolnictwo oraz Ku-Klux-Klan.

Po ponad 150 latach od zakończenia wojny secesyjnej środowiska lewicowo-liberalne (w skrócie "lewackie") w USA rozpoczęły kampanię usuwania z przestrzeni publicznej monumentów upamiętniających dowódców i żołnierzy "Południa", czyli Konfederacji. Dokonali totalnego uproszczenia przyczyn wojny secesyjnej już nawet nie do kwestii niewolnictwa, ale do samego rasizmu, tak jakby Konfederaci bili się z Jankesami tylko z nienawiści do Afroamerykanów. Tymczasem przyczyny wojny były bardziej złożone, gdyż dotyczyły również kwestii gospodarczych (plantacje bawełny) i ustrojowych (autonomia stanów). Aby właściwie ocenić uczestników tego konfliktu, należy wziąć poprawkę na realia historyczne.

Środowiska lewackie mają to do siebie, że oceniają przeszłość stosując wyłącznie utworzone przez siebie kategorie i pojęcia, i dokonują krzywdzących uproszczeń. Przykładowo, gen. Robert E. Lee, dowódca wojsk konfederackich uważał, że każdy stan ma prawo samodzielnie zadecydować o tym, czy niewolnictwo "zdelegalizować", jednakże sam był przeciwnikiem niewolnictwa (czyli nie był aż taki zły). Tymczasem nie tak dawno w Nowym Orleanie, po naciskach ze strony lewaków, usunięto ze statuy znajdującej się w tym mieście figurę przedstawiającą tego dowódcę. Ostatnio mówiło się również o usunięciu pomnika generała Lee w miejscowości Charlottesville i stało się to przyczyną rozruchów, które niestety 12 sierpnia 2017 r. miały tragiczny finał (w tłum lewicowo-liberalnych demonstrantów wjechał samochodem zwolennik rasizmu, skutkiem czego zginęła jedna osoba, a kilkanaście innych zostało rannych). Prezydent Donald Trump słusznie potępił wszystkich stosujących przemoc, a nie tylko jedną stronę, bo w bijatykach brali udział zarówno durnie wrzeszczący na temat supremacji białej rasy, jak i ci czarno-czerowoni opętańcy zaczadzeni Leninem. Trump odniósł się również do kwestii usuwania pomników. Stwierdził, że jak tak dalej pójdzie, to wkrótce będą obalane pomniki prezydenta Georga Washingtona i autora Deklaracji Niepodległości Thomasa Jeffersona, dlatego, że byli właścicielami niewolników.

Przekładając to na polskie realia, to tak jakby w Gnieźnie chciano zburzyć pomnik Bolesława Chrobrego, bo był on królem, który stał na czele państwa feudalnego, czyli niedemokratycznego i stosującego ucisk wobec chłopstwa. Rozumowanie środowisk lewicowo-liberalnych jest tak samo zasadne jak naigrywanie się z naszych pradziadków, że nie robili zakupów przez Internet.

Wracając do konfederackich pomników, uważam że działania lewackich aktywistów budzą uzasadniony sprzeciw, jednakże nie można dawać się prowokować i ponosić skrajnym emocjom. Trzeba stosować argumenty, a nie przemoc. To, co się stało w Charlottesville to było szaleństwo. Cieszę się, że w Polsce nie dochodzi do takich aktów, jednak wiem, że są tacy, którym marzy się krwawy majdan. Dlatego trzymam kciuki za naszych decydentów, którzy odpowiadają za porządek i bezpieczeństwo w kraju oraz wierzę w rozsądek większości naszego społeczeństwa.

piątek, 31 marca 2017

Pomysł ministerstwa na parkingi w miastach

„9 zł za godzinę parkowania w centrach miast” – podniosła alarm część mediów, a poseł Piotr Liroy-Marzec pyta ministra Mateusza Morawieckiego o co chodzi. W jednych odzywa się obawa, że szykuje się poważna podwyżka dla kierowców, a drudzy już zacierają ręce, że będą mogli podreperować budżety miast. Jednak istota projektu ministerstwa polega na czym innym.


Ministerstwo Rozwoju skierowało do konsultacji społecznych projekt ustawy o zmianie ustawy o partnerstwie publiczno-prywatnym oraz niektórych innych ustaw. Jedną z tych innych ustaw jest ustawa o drogach publicznych, w której uregulowana jest m.in. kwestia opłat za postój w strefach płatnego parkowania (SPP). Projekt ustawy przewiduje utworzenie dodatkowego rodzaju SPP, który mógłby być ustanawiany w miastach o liczbie ludności powyżej 200 tys. mieszkańców na obszarach funkcjonalnego śródmieścia. Maksymalna wysokość opłat w nowym rodzaju strefy mogłaby wynosić trzykrotność maksymalnej stawki obowiązującej w zwykłych SPP. Ponieważ maksymalna stawka w zwykłej SPP może wynosić 3 zł, to maksymalna stawka w „śródmiejskiej” SPP mogłaby wynosić nawet 9 zł.

O czym trzeba pamiętać mówiąc o proponowanych przez Ministerstwo Rozwoju zmianach? Po pierwsze, zmiany nie będą dotyczyć zwykłych SPP, w których wszystko ma pozostać tak jak dotychczas. Po drugie, wpływy z opłat będą zasilać budżety miast, a nie budżet centralny. Po trzecie, to samorządy mają decydować zarówno o granicach „śródmiejskiej” SPP, o czasie jej obowiązywania, a także o wysokości opłat. Zatem to od władz samorządowych będzie zależało, czy „śródmiejska” SPP będzie obejmowała np. jedną ulicę w mieście, czy może cały obszar funkcjonalnego śródmieścia. Władze samorządowe mają decydować, czy „śródmiejska” SPP ma obowiązywać przez 7 dni w tygodniu przez 24 godziny na dobę, czy może kilka godzin w wybrane dni tygodnia. To również samorząd będzie decydować o tym, czy różnicować opłaty w poszczególnych rejonach „śródmiejskiej” SPP i jaka ma być ich wysokość, np. można ustalić, że w jednym miejscu stawka będzie wynosiła 7 zł, w drugim 5 zł, a w trzecim 4 zł. Jeśli projekt tej ustawy wejdzie w życie, to władze samorządowe mogą uzyskać elastyczne narzędzie służące do realizacji rozsądnej polityki parkingowej.

Ministerstwo chciałoby dać samorządom narzędzie, ale w jaki sposób one to narzędzie wykorzystają będzie zależało od woli politycznej lokalnych władz i tutaj oczywiście istnieje pewne ryzyko, że niektóre samorządy „zaszaleją” i nie wykorzystają danych możliwości racjonalnie, lecz potraktują to jedynie jako okazję do zwiększenia wpływów budżetów miast lub jako straszak na kierowców. Na proponowane przez ministerstwo zmiany można spojrzeć w odpowiedni sposób dopiero po uwzględnieniu kontekstu, czyli całego projektu ustawy. Według założeń projektodawcy głównym celem proponowanych zmian jest pobudzenie kapitału prywatnego w realizację inwestycji publicznych, co ma nastąpić m.in. poprzez usunięcie barier prawnych i podatkowych. Gdzie zatem należy się dopatrywać pobudzenia kapitału prywatnego w aspekcie parkowania w centrach miast? Odpowiedź daje następujący fragment uzasadnienia: Zagospodarowanie dzielnic centralnych w dużych miastach wymaga uwolnienia przestrzeni na rzecz ruchu pieszego i rowerowego oraz jednoczesnego wygospodarowania miejsc postojowych poza ciągami ulic i placami miejskimi. Zatem kapitał prywatny ma być zaangażowany do wygospodarowania miejsc postojowych, czyli do budowy parkingów poprzez partnerstwo publiczno-prywatne z lokalnymi samorządami.

Partnerstwo publiczno-prywatne ma służyć tworzeniu infrastruktury umożliwiającej świadczenie usług publicznych. Parkingi niewątpliwie są przykładem tego rodzaju infrastruktury, jednakże od jakiegoś czasu barierą w realizacji takich przedsięwzięć z udziałem inwestorów prywatnych stała się zbyt niska opłacalność. W sytuacji, w której parkowanie jest bezpłatne kierowca będzie szukać miejsca postojowego jak najbliżej celu swej podróży, a do stawiania samochodu na płatnym parkingu może go skłonić jedynie brak wolnych miejsc przy krawężnikach. Gdy mamy do czynienia z SPP, wtedy do korzystania z parkingów może zachęcić niższa cena. Jeśli godzina postoju na parkingu kosztowałaby 3 zł, a godzina postoju w SPP wynosiłaby 4 zł, wtedy większa liczba kierowców wybierałaby parking. W obecnej sytuacji, gdy maksymalna cena w SPP wynosi 3 zł, właściciel parkingu musiałby oferować cenę 2 zł, a taka relacja cenowa w ocenie inwestorów prywatnych jest nieopłacalna, gdyż nie rekompensuje kosztów budowy i utrzymania parkingu. Efekt widzimy gołym okiem – parkingi powstają jedynie tam, gdzie są centra handlowe, biurowe lub powstają nowe mieszkania.

Widzę sens tworzenia „śródmiejskich” SPP, ale nie po to, by zniechęcać kierowców do wjeżdżania do centrów miast lub zwiększać wpływy do budżetu, lecz po to, aby tworzyć infrastrukturę parkingową w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego. Zgadzam się z tym, że centra miast są atrakcyjniejsze, jeśli nie są zastawione parkującymi na chodnikach samochodami, ale w zamian trzeba gdzieś znaleźć dla nich porządne miejsca do parkowania. Uważam, że być może należałoby skorygować ten projekt w taki sposób, żeby ustawa obligowała samorządy do tego, aby pieniądze uzyskiwane z opłat za parkowanie w „śródmiejskiej” SPP były w całości przeznaczane na inwestycje w infrastrukturę parkingową na obszarze funkcjonalnego śródmieścia. Natomiast jak chodzi o wizję nieuzasadnionego windowania cen przez władze samorządowe, to tutaj bezpiecznikiem może być świadomość… zbliżających się wyborów. Tymczasem projekt ustawy jest dopiero konsultowany, a przed nim jest jeszcze cała ścieżka legislacyjna, w trakcie której będzie można dokonywać poprawek.

sobota, 25 marca 2017

Parkowanie w centrum Poznania. Potrzebny głos rozsądku

Władze Poznania chcą wprowadzić wokół Starego Rynku tzw. strefę uspokojonego ruchu. Dlaczego "tzw."? Bo pod tą piękną nazwą kryje się również zamiar likwidacji około 160 miejsc postojowych, a to oznacza problemy dla mieszkańców Starego Miasta oraz dla znajdujących się w ścisłym centrum Poznania firm.

Konsultacje

Trudno mi uwierzyć, że projekt wprowadzenia tzw. strefy uspokojonego ruchu wokół Starego Rynku był efektem konsultacji m.in. z tamtejszą radą osiedla. Przeczyłby temu ogromny opór ze strony mieszkańców i przedsiębiorców, który miałem możliwość zaobserwować na spotkaniach organizowanych przez Zarząd Dróg Miejskich. ZDM jednak poinformował, że kilkakrotnie spotykał się z radą osiedla Stare Miasto, co zostało udokumentowane. Być może jakaś znacząca grupa radnych osiedla rzeczywiście postulowała takie rozwiązania, ale teraz jakby w tej sprawie ucichła pod wpływem protestów społecznych, które się objawiły. Urzędnicy chwalili się, że przeprowadzili również spotkanie z seniorami – sądząc z pokazanych zdjęć, nie była to zbyt reprezentatywna grupa, ponieważ liczyła zaledwie kilka osób.

Ze smutkiem muszę stwierdzić, że do zapowiadanego szeroko spotkania podsumowującego konsultacje z mieszkańcami, ZDM nie przygotował się najlepiej. Urzędnicy nie przedstawili zaktualizowanych map z zaznaczonymi poprawkami, podawali błędne wyliczenia co do ilości likwidowanych miejsc postojowych. Nie uzyskałem również odpowiedzi na pytanie, o ile zmniejszą się przychody miasta w związku z likwidacją miejsc postojowych w Strefie Płatnego Parkowania. Jeden z uczestników spotkania słusznie zauważył, że ze względu na to nieprzygotowanie, spotkanie podsumowujące powinno się odbyć w terminie późniejszym, tym bardziej, że urzędnicy nie zdążyli jeszcze odpowiedzieć pisemnie na wszystkie zgłoszone przez mieszkańców uwagi. Inna osoba stwierdziła, że informacja o planowanych zmianach i konsultacjach została w niewystarczający sposób podana do publicznej wiadomości – można było do zawiadomień o wysokości podatku od nieruchomości dołożyć ulotkę informacyjną, że kwestia tzw. uspokojenia ruchu i likwidacji miejsc postojowych będzie przedmiotem zainteresowania magistratu.

Pozorne korekty

Jeśli chodzi o poprawki, które do swojego pierwotnego projektu wprowadził ZDM, to okazały się one w zasadzie kosmetyczne. Urzędnicy co prawda odstąpili od pomysłu, aby z ul. Paderewskiego zrobić deptak, ale co z tego, skoro zapowiedzieli ustawienie znaku zakazu jazdy w obu kierunkach (B1). Podobnie ma się sprawa z ilością likwidowanych miejsc postojowych – pierwotnie ZDM chciał likwidować 160 miejsc, a po poprawkach wyszło, że zlikwidowane będą 152 (o ile w końcu dobrze policzyli). Co do kopert dla dostawców ponoć urzędnicy zaproponowali jakieś korekty, ale nie było możliwości odnieść się do tego, ponieważ nie zostały one przedstawione na mapie. Jedynie zmiany dotyczące miejsc postojowych dla autokarów zostały w pewnym stopniu złagodzone na korzyść turystów i przewodników. Ale najważniejsza sprawa – nie przedstawiono projektu budowy wielopoziomowego parkingu kubaturowego naziemnego lub podziemnego ani parkingów karuzelowych. W zamian za to ZDM przekonywał, że miejsce dla mieszkańców ma znaleźć się na parkingu na Chwaliszewie. Nie jestem przekonany, czy te zapewnienia są w 100% pewne, ponieważ są różne pomysły co do zagospodarowania tamtego terenu: jedni chcą, aby tam był parking, drudzy, aby znajdował się tam park, a o ile pamiętam, to gdzieś jeszcze krąży trzecia koncepcja, aby odkopać stare koryto Warty i przywrócić miasto rzece (lub na odwrót).

Nie zgadzam się z zaprezentowaną przez ZDM i wiceprezydenta Macieja Wudarskiego metodyką konsultacji społecznych, a dokładniej z ich zakresem. Urzędnicy upierali się, aby analizę ograniczyć jedynie do planowanego obszaru tzw. strefy uspokojenia ruchu. Uważam, że to błąd, ponieważ proponowane zmiany będą znacząco oddziaływać na sąsiednie ulice. Analizą powinno być objęte przynajmniej całe Stare Miasto, a to dlatego, że jeśli aż 30% miejsc postojowych ma być zlikwidowanych w tamtym miejscu, to kierowcy będą starali się parkować w okolicy. A sytuacja parkingowa w okolicy również jest rozwojowa, że przytoczę tu tylko sprawę zagospodarowania działek w pobliżu Teatru Polskiego – na razie jest tam parking, ale toczy się właśnie dyskusja, co w tamtym miejscu wybudować. Podobnie jest z kwestią ograniczenia tranzytu przez centrum miasta – te wszystkie pojazdy będą musiały jakoś pomieścić się na I i II ramie komunikacyjnej. Nie wszyscy przesiądą się na rowery.

Kwestia kosztów

I została jeszcze kluczowa kwestia – pieniądze. Jeden z mieszkańców wyraził podejrzenie, że skoro tyle miejsc postojowych w centrum ma zostać zlikwidowanych, to chodzi o to, aby zwiększyć obłożenie na parkingach prywatnych, np. w galeriach handlowych, a więc by ktoś na tym zarobił. Nie wydaje mi się, aby taki był cel proponowanych przez władze miasta zmian, choć pewnie po ich wprowadzeniu tego typu efekt nastąpi. Najważniejsze jest to, aby dowiedzieć się jakie koszty przy tej okazji poniesie skarbiec miasta. Po pierwsze, ile będzie kosztowało przemalowanie jezdni, ustawienie nowych znaków oraz (co najistotniejsze dla niektórych) stojaków rowerowych? Po drugie, niepokojące jest to, że urzędnicy nie potrafili, choćby w przybliżeniu, określić o ile zmniejszą się przychody miasta z tytułu likwidacji 150-160 miejsc postojowych (przypomnijmy, że na tym obszarze obowiązuje Strefa Płatnego Parkowania i miasto osiąga przychody z tytułu opłat abonamentowych oraz opłat za czasowy postój). Po trzecie, wiceprezydent Wudarski kilkakrotnie wspominał, że miasto prowadzi rozmowy z właścicielami parkingów prywatnych, aby ceny abonamentów dla mieszkańców były niższe – a to też musi przecież kosztować, bo każdy kto ma parking, chce na nim zarabiać.

Wszystko to sprawia wrażenie, że obecne władze Poznania są oderwane od rzeczywistości. Powołują się na przykłady innych miast, organizują niby-konsultacje, po to tylko, aby nazywało się, że sprawa została uzgodniona z mieszkańcami, nie mówią o konsekwencjach finansowych, nie proponują odpowiedniej alternatywy dla tych, którzy korzystają z samochodów. Prezydent naszego miasta puszcza mimo uszu głosy większości mieszkańców Poznania, a słyszy tylko tych, którzy są wyznawcami „kopenhagizacji”. Potrzebny jest zatem głos rozsądku ze strony Rady Miasta Poznania. Klub PiS już się na ten temat wypowiedział na sesji 21 lutego 2017 r. Powtórzę konkluzję tego wystąpienia: mniej fanatyzmu, więcej realizmu.


czwartek, 9 marca 2017

Żona prezydenta Jaśkowiaka jest wkurw...

Pani Joanna Jaśkowiak 8 marca występowała na strajku feministek w Poznaniu. Jej udział był zapowiadany w mediach. Dlaczego? Przecież nie jest szefową żadnej organizacji feministycznej ani politykiem. Organizatorzy manifestacji przewidzieli ją w programie dlatego, że jest żoną swojego męża, czyli prezydenta Jacka Jaśkowiaka. Największą uwagę w jej przemowie zwróciło sformułowanie „jestem wkurw…”.

Uważam, że wypowiadanie się w taki sposób nie przystoi osobom, które chcą uchodzić za kulturalne, które sprawują reprezentacyjne funkcje i powinny świecić przykładem. To sformułowanie zostało użyte z rozmysłem – na nagraniach widać, że przemówienie było wcześniej przygotowane, bo pani Jaśkowiak odczytała je z kartki. Być może pani prezydentowa chciała się w ten sposób dostosować do poetyki tego protestu, gdzie nie brakowało agresji i wulgarności, może chciała wypaść wiarygodnie i wzmocnić poczucie przynależności do grupy. Na miejscu pani Jaśkowiak, która z zawodu jest notariuszem, zanim wygłosiłbym tego typu przemówienie to sprawdziłbym czy obowiązuje jeszcze art. 141 Kodeksu wykroczeń.

Natomiast jak chodzi o treść przemówienia pani prezydentowej, to trudno odnaleźć w nim jakiekolwiek rzeczowe argumenty. Jej emocjonalne słowa były skierowane przeciwko rządowi PiS. Warto przypomnieć, że rządem tym kieruje kobieta, że kobieta wdrożyła prorodzinny program 500+, że kobieta przeprowadza reformę edukacji. Dla Prawa i Sprawiedliwości liczy się faktyczna praca dla Polski i Polaków, a nie parytety płci.

poniedziałek, 6 marca 2017

Faworyt Jaśkowiaka dyrektorem Galerii Arsenał, czyli czas kultury politycznie zaangażowanej?



Prezydent Poznania, Jacek Jaśkowiak ogłosił konkurs na stanowisko dyrektora Galerii Miejskiej Arsenał. Komisja konkursowa, w której składzie byli miejscy urzędnicy, radny miejski, przedstawiciele Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, związków zawodowych oraz stowarzyszeń artystycznych większością głosów wybrali na to stanowisko dotychczasowego dyrektora, dr. Piotra Bernatowicza. Tymczasem prezydent powołał prof. Marka Wasilewskiego, który w konkursie przegrał z Bernatowiczem stosunkiem głosów 4:5.

Konkurs konkursem, ale wygrać musi nasz

Zgodnie z prawem prezydent miasta nie musi stosować się do rekomendacji komisji konkursowej. Może się nawet obyć bez komisji i po prostu powołać na to stanowisko swojego faworyta. Jaśkowiak wybrał jednak ścieżkę konkursu. Gdy okazało się, że większość głosów uzyskał Bernatowicz, wtedy zdanie odrębne złożyła Justyna Makowska, podległa prezydentowi dyrektor Wydziału Kultury w Urzędzie Miasta, która stwierdziła, że w jej ocenie lepszym kandydatem był jednak Wasilewski. Od ogłoszenia wyników konkursu do podjęcia formalnej decyzji przez Jaśkowiaka minęło sporo czasu, w trakcie którego w poznańskiej Gazecie Wyborczej ukazało się wiele artykułów i komentarzy krytykujących Bernatowicza (aczkolwiek zamieszczono i kilka przychylnych dotychczasowemu dyrektorowi Arsenału). Ponadto przeciwnicy Bernatowicza wystosowali list do prezydenta, a niedługo potem jego zwolennicy uczynili podobnie. W tym czasie prezydent miasta był na urlopie.

To nie była pierwsza konkursowa porażka Wasilewskiego w starciu z Bernatowiczem, obaj ubiegali się o to stanowisko w 2014 roku, gdy prezydentem Poznania był Ryszard Grobelny, ale wtedy do „finału” przeszło troje kandydatów. Bernatowicz uzyskał 5 głosów, a Wasilewski tylko 1. Karolina Sikorska, ówczesna wicedyrektor Arsenału, zdobyła 3 głosy. Gdy Jaśkowiak wrócił z urlopu, podjął decyzję o wyborze przegranego, czyli Marka Wasilewskiego, a na internetowej stronie Urzędu Miasta zamieszczone zostało uzasadnienie tej decyzji. Prezydent w ogólnikowych słowach stwierdził m.in., że za rządów Bernatowicza Arsenał nie wykorzystywał swojego potencjału, że program tej galerii powinien spełniać oczekiwania lokalnej społeczności, że powinna być ona kulturalną wizytówką promującą Poznań w kraju i za granicą, że mają być dokonane niezbędne zmiany w zakresie jej infrastruktury.

Dziwne to tłumaczenie, bo to właśnie za kadencji Bernatowicza nastąpił wzrost frekwencji w Arsenale o 100 procent. Zaprezentowana tam wystawa Strategie buntu została oceniona przez Piotra Kosiewskiego w recenzji dla magazynu o sztuce Szum jako „jedna z najciekawszych ekspozycji ostatnich lat”. Galeria była otwarta na rozmaite lokalne środowiska twórców i dlatego dotychczasowego dyrektora poparło wielu artystów o rozmaitych poglądach, w tym wielu wykładowców Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu (macierzystej uczelni Wasilewskiego). Bernatowicz pozyskał najbardziej reprezentacyjne przestrzenie budynku, które wcześniej zajmowała księgarnia i w ten sposób Arsenał stał się widoczny z płyty Starego Rynku, zyskując również fasadę, co było zachętą do odwiedzin tego miejsca. Innym niedorzecznym argumentem użytym w uzasadnieniu przez Jaśkowiaka był zarzut, jakoby 18. miejsce w rankingu galerii Piotra Sarzyńskiego, który ukazuje się w tygodniku Polityka, to było za mało. Dlaczego niedorzecznym? Bo w rankingu tym Arsenał znalazł się po raz pierwszy od lat!

Być jak Ewa Wójciak

Względy merytoryczne i osiągnięcia powinny świadczyć na korzyść Piotra Bernatowicza, ale nie w Poznaniu rządzonym przez skrajnie lewicowego prezydenta miasta, który regularnie uczestniczy w manifestacjach KOD, pojawia się na wiecach proaborcyjnych, przemawia na Marszach Równości i zwalcza narodowców. Swoją wizję kultury Jacek Jaśkowiak dobitnie przedstawił w połowie stycznia na przyjęciu noworocznym. Wprost stwierdził, że artyści mają brać przykład z Teatru Ósmego Dnia: „Taka twórczość zaangażowana, także politycznie, to niezbędny element  społeczeństwa obywatelskiego […]. Dziś nie można tego oderwać od polityki”. Bernatowicz z pewnością nie pasował do tak zdefiniowanej koncepcji działalności kulturalnej, ponieważ nie pojawiał się na żadnej tego typu manifestacji politycznej czy światopoglądowej.

Co innego przeforsowany przez Jaśkowiaka Marek Wasilewski. W maju 2010 r. wywołał on skandal jako reżyser performance w Łodzi, w którym nagi mężczyzna wszedł w czasie mszy św. do kościoła. Było to filmowane, a Wasilewski miał powiedzieć, że „to tylko sztuka”. O poglądach prof. Marka Wasilewskiego świadczą różne podpisywane przez niego listy poparcia, np. był sygnatariuszem słynnej „listy ch…” broniących Ewę Wójciak, która nazwała obelżywie papieża Franciszka, był współzałożycielem Otwartej Akademii skupiającej środowiska artystyczne cechujące się poglądami antyklerykalnymi i lewicowo-liberalnymi, a ponadto zaangażował się w anypisowskie wystąpienia, m.in. uczestniczył w organizowanym przez Gazetę Wyborczą czytaniu konstytucji. Znana jest jego wypowiedź dla magazynu publicystycznego Politico, w której domagał się od Unii Europejskiej wprowadzenia wobec Polski rządzonej przez PiS chociaż symbolicznych sankcji, takich jak tymczasowe zawieszenie Polsce prawa głosu w UE albo przekazywanie funduszy europejskich bezpośrednio władzom regionalnym i miejskim, z pominięciem władz centralnych, co utrudniłoby rządowi wypłacanie środków z programu Rodzina 500+.

Podgrzewanie konfliktu kulturowego

Jacek Jaśkowiak powołał na stanowisko dyrektora Galerii Miejskiej Arsenał człowieka o skrajnie lewicowym światopoglądzie i zaangażowanego politycznie. Zresztą Marek Wasilewski od ogłoszenia go nowym dyrektorem Arsenału udzielił już znaczącej wypowiedzi, na podstawie której można wnioskować, w jakim celu ta galeria będzie wykorzystywana. „…architektura [Arsenału – przyp. aut.], która podpowiada otwieranie się na ludzi i nowe idee. Dla konserwatystów i ksenofobów bardziej nadaje się stojący nieopodal zamek Przemysła” – powiedział w wywiadzie zamieszczonym na stronie internetowej Urzędu Miasta Poznania.

Wiele wskazuje na to, że przeforsowanie Wasilewskiego na stanowisko dyrektora galerii ma poszerzyć nomen omen arsenał środków służących podsycaniu konfliktu polityczno-obyczajowego w Poznaniu. To bardzo wygodne dla prezydenta Jaśkowiaka, którego działalność sprowadza się do gestów PR-owych. Nie wykazał się jeszcze w roli gospodarza miasta, natomiast robi wszystko, aby budować wizerunek lewackiego celebryty, który zrobi sobie zdjęcie z Krystyną Jandą lub z imigrantami z Syrii, wymieni się ciosami z Dariuszem Michalczewskim, pokaże się na Marszu Równości, powie kilka zdań na proteście feministek i naubliża rządowi.

Na horyzoncie pojawiło się już kolejne zarzewie konfliktu – jednym z kuratorów tegorocznego Festiwalu Malta został Oliver Frljić, reżyser skandalicznego spektaklu Klątwa wystawionego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Czy w Poznaniu szykuje się kolejna „artystyczna” awantura? Kilka lat temu w Poznaniu pod naciskiem społecznym udało się zapobiec wystawieniu w ramach tego festiwalu gorszącego przedstawienia Golgota picnic, ale za prezydentury Jacka Jaśkowiaka nie ma co liczyć na rozsądek władz, tym bardziej, że wspierać go w tym będą osoby pokroju Marka Wasilewskiego.

piątek, 3 marca 2017

Nie znajdziesz planu przetargów w Poznaniu

Być może to nie jest jakiś emocjonujący temat, ale sprawa jest istotna, ponieważ dotyczy funkcjonowania naszego samorządu. W czerwcu 2016 r. została znowelizowana ustawa Prawo zamówień publicznych. Wprowadziła ona m.in. na jednostki samorządu terytorialnego, obowiązek publikowania planu postępowań o udzielenie zamówień, jakie mają być przeprowadzone w najbliższym roku kalendarzowym. W takim planie mają być zawarte informacje o przedmiocie zamówienia, rodzaju zamówienia, przewidywanym trybie lub innej procedurze udzielenie zamówienia, orientacyjnej wartości zamówienia oraz przewidywanym terminie wszczęcia postępowania (z dokładnością do kwartału lub miesiąca).
 
Nowe prawo jest świetne, ponieważ taki obowiązek daje wiele korzyści: 1) w pewien sposób dyscyplinuje urzędników i mobilizuje ich do lepszego planowania wydatków; 2) daje społeczeństwu narzędzie do lepszej kontroli poczynań władz samorządowych; 3) pozwala przedsiębiorcom lepiej przygotować się do procedury przetargowej; 4) można łatwiej uniknąć sytuacji, w których o pewnych zamówieniach dowiadują się tylko znajomi królika.
 
Postanowiłem sprawdzić, czy Miasto Poznań umieściło gdzieś taki plan. Zacząłem od podstrony “Zamówienia publiczne”, ale niczego takiego nie znalazłem. Przeczesałem bip.poznan.pl wzdłuż i wszerz, ale bez skutku. Dlatego napisałem w tej sprawie interpelację. Sekretarz miasta odpisał mi, że taki plan się znajduje i podał mi adres - strasznie długi i skomplikowany. Musiałem literka po literce, myślnik po myślniku, wpisać go, żeby uzyskać dostęp do planu zamówień publicznych Poznania. Bardziej zakamuflować się tego nie dało! Obawiam się, że nie tylko mieszkańcy i przedsiębiorcy, ale również urzędnicy nie byliby w stanie normalnie do tego planu dojść.
 
Jakie jest tłumaczenie pana sekretarza? Bip jest modernizowany... Ale zapowiedział, że plan przetargów znajdzie się w zakładce “Zamówienia publiczne”. Kurczę, jakbym o to nie zapytał, to nic by się nie zmieniło. Na najbliższym posiedzeniu Doraźnej Komisji Legislacyjnej zamierzam poruszyć ten wątek.
 
Poniżej moja interpelacja oraz odpowiedź pana sekretarza.


środa, 18 stycznia 2017

Dwukadencyjność władz wykonawczych w gminach

Jacek Jaśkowiak jest zwolennikiem dwukadencyjności władz wykonawczych w gminach, ale jeśli to samo zdanie wyraża Jarosław Kaczyński, to prezydent Poznania nie potrafi przyznać mu racji, tylko na siłę szuka zaczepki i stroszy piórka, ponieważ chce innym pokazać jak bardzo się we wszystkim różni od prezesa PiS.



To z jednej strony pokazuje, jak uproszczonym rozumowaniem kieruje się prezydent Poznania, a także obrazuje metodę działania części opozycji - czegokolwiek nie zrobi Prawo i Sprawiedliwość, zawsze będzie twierdzić, że jest źle.

Uważam, że uprawianą niemal na każdym kroku publicystyką polityczną to właśnie pan Jaśkowiak próbuje odwrócić uwagę od swojej nieudolności w zarządzaniu miastem (miliony złotych dofinansowania na inwestycje przemykają Poznaniowi koło nosa).

A wracając do tematu dwukadencyjności – postulat ten już wiele lat temu znalazł się w programie Prawa i Sprawiedliwości (czytaj niżej) i jest popierany przez większość społeczeństwa. To dobrze, że wreszcie partia rządząca w kraju - Prawo i Sprawiedliwość, chce ten postulat zrealizować i nawet pan Jaśkowiak powinien temu przyklasnąć.

Fragment z programu Prawa i Sprawiedliwości 2014 (s. 53-54):

"Dążąc do poprawy jakości demokracji lokalnej, spełnimy coraz powszechniejszy postulat ustawowego ograniczenia w czasie - do dwóch kadencji - nieprzerwanego pełnienia tej samej funkcji przez wójtów, burmistrzów i prezydentów miast; po przerwie trwającej co najmniej jedną kadencję zainteresowana osoba będzie mogła kandydować na to samo stanowisko ponownie. Rozwiązanie to będzie reakcją na powstawanie w wielu miastach i gminach wiejskich spetryfikowanych układów władzy, sprzyjającym różnym nieprawidłowościom".


W tej sprawie wypowiedziałem się dla TVP3 Poznań. Materiał dostępny jest TUTAJ.