sobota, 18 czerwca 2016

Sześciolatki i rząd PiS winne kłopotom w poznańskiej oświacie?


Wywodzące się z PO władze Poznania co jakiś czas uprawiają antyrządową retorykę, krytykując wprowadzoną przez PiS reformę dotyczącą sześciolatków, a dokładnie przywrócenie prawa rodzicom sześciolatków do decydowania o tym, czy posłać dziecko do szkoły, czy też pozostawić w przedszkolu. Włodarze miasta już kilka razy starali się przedstawić sytuację w oświacie w ciemnych barwach w taki sposób, aby wyglądało na to, że wina spoczywa na rządzie PiS.

Na początku tego roku rządzący Poznaniem krytykowali wspomnianą reformę mówiąc, że przez sześciolatki, które zostaną w przedszkolach zabraknie w tych placówkach edukacyjnych miejsc aż dla 3.500 trzylatków. Po zakończeniu rekrutacji do przedszkoli, a więc w kwietniu, okazało się, że już ok. 1.000 zgłoszonych trzylatków nie pójdzie do przedszkola, czyli dużo mniej niż zapowiadano. Należy tu dopowiedzieć, że ta sytuacja nie wynikała z braku miejsc, ale z terytorialnego niedostosowania do potrzeb sieci przedszkoli – wolne miejsca były, ale rodzice musieliby jeździć z dziećmi na drugi koniec miasta. W nieco mniejszej skali ten sam problem istniał także w latach ubiegłych – przypomnę, że rok wcześniej miejsce w przedszkolach znalazło nie 100%, ale 87% zapisanych trzylatków, a był to rok, w którym wolnych miejsc w przedszkolach powinno być najwięcej, gdyż wtedy zaczynał wchodzić w życie narzucony przez rząd PO-PSL obowiązek posyłania sześciolatków do szkół.

W czerwcu część mediów obiegła elektryzująca wiadomość, że w Poznaniu pracę straci aż 500 nauczycieli. Komunikat był taki, że stan ten miał być spowodowany sytuacją demograficzną oraz pisowską reformą oświaty, przy czym większość miejsca zajęły oceny piętnujące rzekomo „nieodpowiedzialną politykę rządu PiS”. Dla przeciętnego Kowalskiego przekaz był następujący – "przez PiS pracę w Poznaniu straci 500 nauczycieli". W związku z tymi doniesieniami medialnymi przewodniczący Komisji Oświaty i Wychowania w Radzie Miasta Poznania, Przemysław Alexandrowicz (PiS) poprosił Wydział Oświaty Urzędu Miasta Poznania o przedstawienie szczegółowych danych. I co się okazało?

Biorąc pod uwagę rozwiązania stosunku pracy wynikające z ograniczenia zatrudnienia, wypowiedzeń, nieprzedłużania umów oraz z innych niezależnych od nauczycieli przyczyn, to w szkołach podstawowych liczba etatów nauczycielskich zmniejszyła się o 126. Dla porównania, w gimnazjach liczba ta wyniosła 106 etatów, w liceach 75, a w szkołach zawodowych, zawodowych specjalnych i artystycznych 103. Zmniejszyła się również liczba etatów w przedszkolach o 43. Zatem już nie 500 nauczycieli należało uwzględnić przy rozliczaniu pisowskiej reformy, ale 126 – różnica ogromna. Należy wziąć również pod uwagę fakt, że liczba 126 etatów w szkołach podstawowych obejmuje nie tylko nauczycieli klas 1-3, ale także klas wyższych, zatem rzeczywista kwota
etatów  zredukowanych z powodu reformy jest jeszcze mniejsza. Ponadto urzędnicy z Wydziału Oświaty przyznali, że przedstawione liczby do września okażą się niższe, gdyż, jak co roku, część osób idzie na urlopy zdrowotne, a część zmienia miejsce zatrudnienia nie informując o tym wcześniej zwierzchników.

Nie słyszałem, aby uwzględniano przy tej okazji jeszcze jeden czynnik wpływający na zatrudnienie nauczycieli w Poznaniu. Jest nim systematyczne zmniejszanie się liczby mieszkańców naszego miasta spowodowane migracją do ościennych gmin. To w dużej mierze rejonowe placówki oświatowe, szczególnie te w wyludniającym się centrum miasta, mają największe problemy z rekrutacją uczniów, a co za tym idzie brakuje etatów dla nauczycieli. I może władzom Poznania wygodniej jest znaleźć kozła ofiarnego w postaci rzekomo „nieprzemyślanej polityki rządu PiS”, zamiast mówić o skutkach trwającej od wielu lat tendencji wyludniania się naszego miasta. Łatwo jest pokrzyczeć na „kaczystów” na manifestacjach, trudniej jest skutecznie powstrzymać migrację mieszkańców. Łatwo jest ponarzekać na konferencjach prasowych na rząd PiS w sprawie braku miejsc dla trzylatków, trudniej jest dostosować sieć przedszkoli do potrzeb poznaniaków. Cóż, taką taktykę walki z PiS przyjęła PO w Poznaniu. Nie twierdzę, że ta reforma dotycząca sześciolatków we wszystkich aspektach przebiega bezboleśnie, ale pamiętajmy, że rząd PiS w interesie dzieci i ich rodziców
musiał podjąć działania naprawcze po edukacyjnych eksperymentach wdrażanych przez koalicję PO-PSL

fot. Krystian Maj / Agencja FORUM

środa, 8 czerwca 2016

Paradoksalny układ komunikacyjny przy Kupcu Poznańskim

23 maja 2016 r. złożyłem interpelację w sprawie układu komunikacyjnego przy przystanku wiedeńskim "Plac Wiosny Ludów" (tutaj). Zwróciłem w niej uwagę na to, że wymusza on na kierowcach jadących ul. Strzelecką łamanie prawa.

Na wyniesionym fragmencie jezdni, który ma ułatwiać wsiadanie i wysiadanie z tramwaju (tzw. przystanek wiedeński) jest namalowana linia przystankowa P-17. Zgodnie z przepisami kierowcy nie mogą się na tej linii zatrzymywać, tylko muszą przez nią przejechać. Problem polega na tym, że tuż za przystankiem znajduje się przejście dla pieszych i nie ma sygnalizacji świetlnej, w związku z czym niemal non-stop przechodzą tam piesi idący w stronę Starego Rynku lub w stronę Starego Browaru. W związku z tym, zwłaszcza w godzinach szczytu, tworzy się tam korek i tym samym pojazdy stoją na linii P-17. To z kolei może spowodować, że posypią się mandaty.

Zaproponowałem, aby przerobić przystanek wiedeński na tzw. przystanek przylądkowy, czyli taki, którego krawędź byłaby maksymalnie zbliżona do torowiska, a kierowcy musieliby jechać tym torowiskiem. W odpowiedzi wiceprezydent Wudarski potwierdził istnienie takiej sytuacji (tutaj). Powołał się na opinię p.o. dyrektora ZTM, który stwierdził, że przystanek przylądkowy (antyzatoka) w tamtym miejscu nie sprawdziłby się, gdyż stojące na torowisku samochody blokowałyby tramwaje. Rozwiązaniem w jego opinii byłaby zmiana organizacji ruchu w rejonie Placu Wiosny Ludów.

Nie podoba mi się do końca argumentacja przytoczona przez wiceprezydenta, którą można streścić następująco: co prawda łamane są przez kierowców przepisy, ale i tak mimo mankamentów przystanek wiedeński ułatwia pieszym wchodzenie i wychodzenie z tramwaju. Bo to jest takie przymykanie oka. Na szczęście sprawą ma się zająć Komisja Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego działająca przy Zarządzie Dróg Miejskich, zatem może uda się unormować tę paradoksalną sytuację.

źródło grafiki: Wikipedia

niedziela, 5 czerwca 2016

Figura Chrystusa jako zapowiedź krwawego Majdanu


Do podręczników retoryki i dziennikarstwa powinien trafić felieton Wojciecha Maziarskiego, który ukazał się w "Gazecie Wyborczej" 2 czerwca 2016 r. zatytułowany "Potrzebujemy wcześniejszych wyborów". Maziarski przeprowadza w nim kuriozalny wywód, wedle którego przewiezienie przez wojskowy transporter figury Chrystusa dowodzi tego, że w Polsce pod rządami PiS może dojść do Majdanu, który będzie równie krwawy jak ukraiński. W związku z tym potrzebne są przedterminowe wybory, aby się przed tym uchronić.


Felieton Maziarskiego zawiera mnóstwo sofizmatów, a sofizmat to wszelka próba dowodzenia swoich racji, bez względu na poprawność logiczną czy podstawę faktyczną przedstawionej argumentacji. Sofizmat często opiera się na wieloznaczności słów i niedomówieniach. Pojęcie sofizmatu dobrze jest wyjaśnione w Wikipedii (tutaj), która przytacza różne jego przykłady, choćby taki, w którym sofista „dowodzi” młodzieńcowi, że miód może być równocześnie słodki i niesłodki, albo inny, w którym można „dowieść”, że 5 jest liczbą parzystą i nieparzystą jednocześnie.

Czytając artykuł Maziarskiego głośno się zaśmiałem, gdy doszedłem do następującego fragmentu:

„Nazwijmy rzecz po imieniu: w tym tygodniu PiS przekroczył Rubikon, używając wojska przeciw społeczeństwu, choć - jeszcze?, na razie? - przemoc miała wymiar symboliczny i ograniczyła się do demonstracji siły: wojsko eskortowało święty posąg, żeby pokazać, że katoliccy talibowie mają wsparcie sił zbrojnych”.

Maziarski odniósł się w tych słowach do wydarzenia, które miało miejsce w Poznaniu – do przewiezienia do parafii Najświętszego Serca Jezusa i świętego Floriana figury Jezusa Chrystusa, będącej elementem Pomnika Wdzięczności. Wykorzystany został do tego celu transporter wojskowy, który siłą rzeczy był obsługiwany przez żołnierzy. Wydarzenie to było relacjonowane przez wiele mediów i można dokładnie się przyjrzeć tej „przemocy”, „demonstracji siły”, „siłom zbrojnym”, „talibom” i „eskorcie”. Być może pan Maziarski pisząc ten artykuł oglądał równocześnie „Karbalę” i wszystko mu się po… mieszało.

„PiS użył wojska przeciw społeczeństwu”. „PiS” to Antoni Macierewicz, który jako minister obrony narodowej zgodził się na udzielenie pomocy Społecznemu Komitetowi Odbudowy Pomnika Wdzięczności w transporcie kilkutonowej figury Jezusa Chrystusa. „Użycie wojska” to w tym przypadku wykorzystanie wojsk inżynieryjnych do transportu figury. Równie dobrze można by nazwać „użyciem wojska” budowanie przez żołnierzy mostu pontonowego na Wiśle. „Użyciem wojska” byłoby też napełnianie worków piaskiem przez żołnierzy w celu umocnienia wałów przeciwpowodziowych lub udostępnienie garkuchni na Przystanku Woodstock. Z kolei „społeczeństwo” to według Maziarskiego „wybrany przez obywateli samorząd”, co należy rozumieć przez prezydenta miasta Poznania, który ma przeciwne zdanie niż przedstawiciele Komitetu Odbudowy Pomnika. Zabawne jest żonglowanie pojęciami Maziarskiego, bo skoro „społeczeństwo” to wybrany przez obywateli samorząd, to tak samo „społeczeństwem” musiałby być wybrany przez obywateli sejm i senat, w którym obecnie większość ma PiS, a temu pan Maziarski przy każdej okazji, również w tym felietonie, zaprzecza.

Cytowane zdanie zawiera również sofizmat oparty na niedomówieniu. Co prawda Maziarski stwierdza, że „przemoc” polegająca na „użyciu wojska” miała wymiar symboliczny, ale używa magicznych słów „jeszcze” i „na razie”. Politycy PO i Nowoczesnej oraz liderzy KOD-u bardzo często używają tych słów kreując fikcję, która ma udawać rzeczywistość. Czas przyszły niedokonany.

Czy na ulice wyjechały czołgi, a wojsko zaczęło strzelać do mieszkańców? Oczywiście, że nie. Ale takie skojarzenia mają budzić słowa Maziarskiego, by dalej gładko mógł napisać:

„Czy potrzeba więcej dzwonków alarmowych? (…) Wcześniejsze wybory są bardzo potrzebne. Ich alternatywą jest autorytarna dyktatura PiS i polski Majdan, który może się okazać równie krwawy jak ukraiński – wszak doświadczenie ostatniego poniedziałku dowodzi, że rządzący są gotowi użyć wojska jako narzędzia do rozstrzygania sporów politycznych w kraju”.

Dalej publicysta „Gazety Wyborczej” w swym wywodzie szybuje do stratosfery:

„(…) agresywna, rządząca mniejszość wmawia Polakom, że jest większością, i obraża wszystkich, którzy ośmielają się sprzeciwić. Łamie konstytucję, prześladuje i knebluje oponentów, przeprowadza czystki. (…) Postulat wcześniejszych wyborów i pociągnięcia liderów PiS, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, do odpowiedzialności jest znakomitym celem”.

Większość, która jest mniejszością i mniejszość, która jest większością. Jaaasne. Czy w Polsce mamy do czynienia z autorytarną dyktaturą? Po przeczytaniu felietonu Maziarskiego można odnieść wrażenie, że Kaczyński jest gorszy od Jaruzelskiego, że w zasadzie należy go traktować na równi ze zbrodniarzami, takimi jak Hitler czy Mussolini. „Łamanie konstytucji”, „prześladowania”, „kneblowanie”, „czystki”, „użycie wojska przeciw społeczeństwu”, „krwawy Majdan”...

Wyglądam za okno i niczego podobnego nie widzę. Po co zatem pisać takie dyrdymały? Po to, aby frekwencja na manifestacjach KOD-u była jak najwyższa. Wszak „Gazeta Wyborcza” od kilku tygodni, dzień w dzień zaprasza na manifestacje organizowane przez KOD, codziennie na swych łamach krytykuje PiS i już nie wieszczy, ale „relacjonuje” rzekomą apokalipsę.

Jest jeszcze jeden cel pisania takich bzdur. Wszak wielu dziennikarzy „Gazety Wyborczej” pisze artykuły o Polsce w zagranicznych gazetach – chodzi o to, aby taki pan Timmermans, Clinton, Bono czy burmistrz Kopenhagi czytali o „użyciu wojska”, „krwawym Majdanie”, „czystkach” i „prześladowaniach”. Nieważne, że to czas przyszły niedokonany, nieważne, że to fantastyka – chodzi o to, aby skłonić ich do zewnętrznej interwencji, do nałożenia sankcji. Bo jeśli udałoby im się odsunąć PiS od władzy to byłby powrót „normalności”, czyli amatorów ośmiorniczek, specjalistów od kupy kamieni oraz kolekcjonerów drogich zegarków. Znowu urzędy państwowe i spółki skarbu państwa wykupiłyby prenumeraty i płatne ogłoszenia w gazetach, którym nie jest wszystko jedno.