wtorek, 29 października 2013


Mężczyźni upodobali sobie stosowanie przemocy wobec kobiet. Popycha ich ku temu tradycja judeochrześcijańska, będąca rodzimym wariantem systemu patriarchalnego. Stosują przemoc fizyczną, psychiczną, seksualną i ekonomiczną. Siedliskiem przemocy wobec kobiet jest rodzina. Takie treści możemy znaleźć w publikacji mającej być pomocą przy organizowaniu akcji w Wielkopolsce, w ramach kampanii „16 dni przeciwdziałania przemocy ze względu na płeć”. Powstała ona dzięki dofinansowaniu Województwa Wielkopolskiego. Czy chodzi w niej o pomoc ofiarom przemocy, czy raczej o coś innego?
Kampania „16 dni…” jest częścią międzynarodowej kampanii organizowanej przez Center for Woman’s Global Leadership (CWGL). W tym roku organizacją kampanii w Wielkopolsce zajęło się stowarzyszenie „Konsola”. Projekt uzyskał dofinansowanie ze środków samorządu Województwa Wielkopolskiego w wysokości 25.000 zł („Konsola” wnioskowała o 39.418 zł) w ramach „konkursu ofert na realizację w formie wspierania zadań publicznych Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie pomocy społecznej w roku 2013” na zadanie pod tytułem „Wspieranie inicjatyw na rzecz wielkopolskich rodzin”. Jednostką przeprowadzającą konkurs był Regionalny Ośrodek Polityki Społecznej w Poznaniu (ROPS), podległy marszałkowi województwa, natomiast ciałem dokonującym oceny złożonych wniosków była Komisja Konkursowa powołana uchwałą Zarządu Województwa Wielkopolskiego. „Konsola” miała przeznaczyć pieniądze z dotacji m.in. na sfinansowanie szkolenia dla 15 osób (3 spotkania weekendowe) poświęcone antydyskryminacji, przemocy domowej i wolontariatowi (ok. 7.000 zł), na plakaty, ulotki i wydanie 17 egzemplarzy podręcznika (ok. 15.000 zł) oraz na organizację 2-dniowego kursu Wen-Do (metoda samoobrony psychicznej i fizycznej) dla 12 kobiet z Wielkopolski (ok. 3.000 zł). Zapewne dlatego, że kwota dofinansowania była niższa od wnioskowanej, „Konsola” zrezygnowała z założenia strony w Internecie dotyczącej kampanii „16 dni…” (ok. 3.000 zł). Skorzystała jednakże z życzliwości CK Zamek, które udostępniło stowarzyszeniu sale do przeprowadzenia szkoleń za darmo. Można się zastanowić, czy kwota 4.800 zł wynagrodzenia za poprowadzenie 48 godzin zegarowych zajęć teoretycznych z 15 osobami lub 2.400 zł za 16 godzin zajęć samoobrony z 12 osobami nie jest zbyt wygórowana (kwoty pochodzą z wniosku o dofinansowanie), ale to pewnie zależy od tego, z czym prowadzenie takiego kursu porównamy – z godziną pracy nauczyciela czy z godziną pracy wykładowcy na prestiżowej podyplomówce. To tyle, jak chodzi o kwestie finansowe, przejdźmy jednak do zawartości merytorycznej.
Kampania „16 dni…” posiada swój podręcznik, który dostępny jest w Internecie na stronach „Konsoli”. Uwagę zwraca pewien zapis. Otóż pod informacją o tym, że publikacja powstała dzięki współfinansowaniu kampanii ze środków Województwa można przeczytać:Przedstawione w publikacji treści wyrażają poglądy realizatorki projektu i nie mogą być utożsamiane z oficjalnym stanowiskiem Województwa Wielkopolskiego. Nasuwa się zatem pytanie, dlaczego Województwo finansuje kampanię, a od treści zawartych w towarzyszącym jej podręczniku się odcina? Pracownik ROPS wyjaśnił, że publikacja ta powstała już po rozpatrzeniu wniosku i po przyznaniu dofinansowania, gdyż była ona niejako „produktem” organizowanego przez „Konsolę” cyklu szkoleń i Komisja Konkursowa również nie miała fizycznej możliwości zapoznać się z zawartymi w niej treściami – stąd wziął się ten dopisek. Czy do takiego finansowania „w ciemno” powinno dochodzić – niech zastanowią się nad tym radni sejmiku. W każdym razie herb Województwa widnieje w materiałach kampanii i na stronach internetowych uwiarygadniając ją.
W szkoleniu „Konsoli” wzięło udział 15 osób, przy czym chętni do udziału musieli wpierw wypełnić formularz zgłoszeniowy, w którym trzeba było umieścić informacje na temat tego, jaką organizację dana osoba reprezentuje, jaką ma motywację i doświadczenie. Zatem nie było możliwości, aby w kursie wzięli udział przypadkowi ludzie – nie jest to zarzut, ale i nie należy tego faktu pomijać. Publikacja wydana przez „Konsolę” mieści się na niemal 140 stronach. Treść podręcznika przygotowały Magdalena Szewciów (zarządzająca projektem) i Anna Kamińska (prowadziła wszystkie szkolenia dla 15 liderów w CK Zamek). Po spisie treści, 22 pierwsze strony to informacje na temat kampanii „16 dni…” (geneza, tematy, daty), kolejnych 16 stron zawiera informacje, w jaki sposób działać (zdobywanie i przekazywanie informacji, wywieranie nacisku na władze, schemat kampanii), potem 75 stron na temat przemocy (definicja, typy, źródła) i na końcu 20 stron z listą filmów wartych obejrzenia, książek wartych przeczytania, organizacji, z którymi warto wejść w kontakt oraz o samej „Konsoli”.
Wszyscy zgodzimy się co do tego, że przemoc jest zjawiskiem negatywnym, że ofiarom przemocy trzeba udzielać pomocy, a sprawców należy przykładnie karać, jednakże w podręczniku można znaleźć wiele rzeczy, które mogą rodzić pytania, wątpliwości, a czasem nawet sprzeciw.
Autorki publikacji od początku przydzielają role ofiar i sprawców:
…problem przemocy ze względu na płeć nie dotyka w równym stopniu kobiet i mężczyzn. W rzeczywistości dotyczy w zdecydowanej większości kobiet i dziewczynek [s. 10].
Przytaczają także argumenty wskazujące na to, że to mężczyźni są głównymi sprawcami przemocy:
1 kobieta na 5 przynajmniej raz w życiu doświadczyła przemocy ze strony swojego męża/partnera. […] 25% zgłoszonych przestępstw z użyciem przemocy to przemoc wobec kobiet ze strony ich mężów/partnerów. […] Około 70% żeńskich ofiar morderstw zostało zabitych przez swoich partnerów – mężczyzn. […] Kobiety stanowią największą grupę cywilnych ofiar wojen […] (gwałty, przymusowe ciąże, wykorzystywanie seksualne). [s. 11].
W innym miejscu umieszczają także informacje ze statystyk policyjnych (rok 2010): 60% ofiar przemocy domowej to kobiety, 29% to dzieci, a 9% to mężczyźni oraz że 95% sprawców przemocy to mężczyźni, a 5% to kobiety. Również z opisu przejawów przemocy domowej dowiadujemy się, że to mężczyźni wykorzystują dzieci do umacniania władzy nad partnerką [s. 48], tak jakby kobiety od takich praktyk były zupełnie wolne. Dzieci bywają wykorzystywane jako karta przetargowa w sporach między rodzicami (kobietami i mężczyznami), co oczywiście nie powinno mieć miejsca, gdyż cierpią z tego powodu dzieci.
W tym miejscu warto przytoczyć akapit z książki Beaty Gruszczyńskiej „Przemoc wobec kobiet w Polsce. Aspekty prawnokryminologiczne”, na którą powołują się autorki opracowania [s. 47], a w którym możemy przeczytać:
Nie kwestionujemy zdarzeń przemocy kobiet wobec mężczyzn, zwłaszcza że badania w Polsce (podobnie jak badania amerykańskie) wykazały, że mają one miejsce. W badaniach na temat konfliktów w rodzinie na pytanie skierowane do kobiet i mężczyzn: „Czy zdarzyło się, że był Pan/Pani uderzony przez małżonka?” odsetek odpowiedzi twierdzących w przypadku mężczyzn był niewiele mniejszy niż kobiet („Konflikty i nieporozumienia…”, 2002). Jednak, zgodnie z określonym wcześniej celem publikacji, nasza uwaga skupia się na zjawisku przemocy mężczyzn wobec kobiet [„Przemoc…”, s. 24].
W swoim podręczniku autorki podręcznika do kampanii „16 dni…” powołują się na tę książkę, przytaczając tylko te treści, które pasują do ich tezy. Wydaje się, że książki Gruszczyńskiej nie czytały w całości, tylko posłużyły się gotowcem zamieszczonym na stronie Fundacji Autonomia (takie źródło podane zostało w podręczniku). Gdyby przeczytały oryginalną publikację (a powinny, tym bardziej, że występowały w roli ekspertek), być może w niejednym miejscu nie stawiałyby tak radykalnych, jednostronnych i naciąganych tez.
Spośród różnych rodzajów występowania przemocy, autorki koncentrują się na przemocy domowej/przemocy w rodzinie. Można przez to odnieść wrażenie, że rodzina (zwłaszcza „rodzina nuklearna”, czyli rodzice i dzieci) jest jakimś społecznym „jądrem ciemności”, pełnym patologii, gorszym niż jakiekolwiek inne środowisko. Nie poświęciły w swoim opracowaniu miejsca na przemoc w miejscu pracy, czy w miejscach publicznych. Głównie była mowa o przemocy obecnego małżonka/partnera, podczas gdy wiele przypadków przemocy fizycznej i psychicznej ma miejsce ze strony byłych partnerów życiowych, gdzie główną rolę odgrywa aspekt uczuciowy (zawód miłosny, zazdrość, zemsta).
Zdaniem autorek źródłem przemocy nie jest natura (biologiczne i psychologiczne uwarunkowania charakterystyczne dla danej płci lub dla poszczególnych osób), ale wyłącznie kultura (normy, tradycja, wzorce, wartości). Wynika to z genderowej koncepcji, którą można streścić w słowach Simone de Bauvoir „nikt nie rodzi się kobietą, lecz się nią staje”, czyli o naszej tożsamości nie decydują czynniki biologiczne, ale wyłącznie wychowanie, środowisko, kultura. W swojej publikacji autorki zresztą omawiają szeroko takie pojęcia jak „stereotyp”, „gender”:
Przemocowe zachowanie jest wyuczone i celowo stosowane […] [Przemoc domowa] jest ściśle powiązana z płcią kulturową (gender) i zachowaniami wynikającymi z funkcjonujących stereotypów płci – w 95% przypadków to mężczyźni sprawują władzę i kontrolę nad kobietami [s. 48].
Źródłem przemocy ze względu na płeć są w dużej mierze stereotypy płciowe. Według L. Brannon stereotypy męskości i kobiecości, to przekonania dotyczące cech psychicznych mężczyzn i kobiet, jak również działań odpowiednich dla jednej lub drugiej płci. […] [Gender] oznacza zestaw norm, dotyczących wszystkiego, co w danej kulturze czy społeczeństwie jest uznane za odpowiednie dla kobiety/dziewczynki lub mężczyzny/chłopca. […] Stanowią one zestaw zakazów i nakazów, oczekiwań społeczeństwa kierowanych w stronę kobiet i mężczyzn, a dotyczących tego jaka powinna być „prawdziwa kobieta”, a jaki „prawdziwy mężczyzna” [s. 70-71].
Stereotyp, w mniemaniu autorek, to trudna do wyplenienia ze świadomości społecznej nieprawda przekazywana nieformalnie z pokolenia na pokolenie. Autorki nawet ludzkie ciało postrzegają w oderwaniu od wymiaru biologicznego: [Ciało to] konstrukcja społeczna, która odgrywa bardzo ważną rolę w procesie reprodukcji oraz w wytwarzaniu systemu pozycji społecznych [s. 70].
Sam tytuł kampanii niesie informację, że jednym z czynników wpływających na zjawisko przemocy jest rodzaj płci (oczywiście w aspekcie kulturowym, a nie biologicznym). W wielu miejscach dane socjologiczne zastępowane są interpretacjami zjawisk kulturowych, a te z kolei przeradzają się w snucie przemyśleń natury filozoficznej.
Zdajemy sobie sprawę ze znaczenia systemów patriarchalnych, które ucieleśniają szkodliwe tradycje i przepisy prawa, doprowadzając do ignorowania i przyzwalania na przemoc wobec kobiet oraz odmawiania kobietom prawa do godnego życia [s. 16].
Terminy „przemoc wobec kobiet” i „przemoc ze względu na płeć” odnoszą się do różnego rodzaju nadużyć popełnianych wobec kobiet, a mających swe źródło w nierówności płci oraz niższym statusie społecznym kobiet [s. 44].
…do dużej trwałości związków opartych na fizycznym i psychicznym niszczeniu oraz poniżaniu kobiet i dzieci przyczyniają się także organy państwa, społeczeństwo oraz patriarchalna kultura [s. 61].
Niemal bez wyjątku kobietom przypisuje się funkcje podrzędne w stosunku do mężczyzn. Prawie we wszystkich kulturach świata istnieją formy przemocy wobec kobiet praktycznie niezauważalne, ponieważ postrzega się je jako coś normalnego [s. 68].
Autorki podają przykłady państw, w których stosowane jest okaleczanie narządów płciowych kobiet, zabójstwa honorowe, małżeństwo pod przymusem – kraje afrykańskie, bliskowschodnie, Indie, Chiny. Natomiast w Europie, zdaniem autorek, źródłem przemocy jest w dużej mierze… tradycja judeochrześcijańska. To ona miałaby być podwaliną trwającego ponad 3.000 lat „patriarchatu”, czyli budować przekonanie iż mężczyźnie służyć mają zarówno przyroda, jak i kobieta. […] Lekceważenie kobiet, zniewolenie psychiczne i fizyczne było koniecznym elementem potrzebnym do zaprzęgnięcia ich w karby bezpłatnej pracy domowej świadczonej na rzecz mężczyzn [s. 69]. Przytaczają przemyślenia Pierra Bourdieu na temat „przemocy symbolicznej”:
[Przemoc symboliczna] to władza nad znaczeniami, władza nie do końca rozpoznana, niewyczuwalna i niewidoczna, którą jedna z grup społecznych narzuca drugiej. Jest to narzucanie innym norm, wartości, sposobu patrzenia na świat zewnętrzny, dostosowanie ich zachowań do swoich oraz zdolność do przeprowadzania swojej woli [s. 70].
W innym miejscu autorki przekonują o złym wpływie „patriarchatu”, który miałby "programowo" stosować także przemoc wobec dzieci:
Wystarczy krótki rzut oka na historię, by przyznać, że walcząc z przemocą wobec dzieci, z przemocą w rodzinie, dokonujemy zamachu na uświęconą instytucję patriarchalnej rodziny. W wymiarze historycznym możemy mówić o skutecznej próbie ograniczania praw rodziców, jak i o ewolucji stosunków między rodzicami i dziećmi [s. 88].
Czy mamy przez to rozumieć, że po zwalczeniu „dominacji mężczyzn”, kolejnym etapem na drodze do realizacji „nowego, wspaniałego świata” będzie zwalczenie „dominacji władzy rodzicielskiej”?
Czy autorki podręcznika kontestujące tradycyjny system wartości (nazywając obowiązujący porządek „patriarchatem”), instytucję rodziny (określając ją jako „patriarchalną” lub „nuklearną”) i kulturę judeochrześcijańską, rzeczywiście znalazły odbicie swoich poglądów w rzeczywistości? Przytaczają statystyki policyjne – dane dotyczące przemocy domowej w 2010 roku: 134.866 ofiar przemocy domowej, w tym 82.102 kobiety. Jak to wygląda w skali całego społeczeństwa? W 2010 roku liczba ludności w Polsce wynosiła 38.529.866 osób, w tym 19.876.741 kobiet (dane GUS). Okazuje się, że w 2010 roku liczba ofiar przemocy domowej stanowiła 0,3% ludności Polski, a w populacji kobiet liczba ofiar przemocy domowej wynosiła 0,4%. W jednym nawet miejscu w podręczniku [s. 47] podana została szacunkowa liczba 800.000 kobiet (za Fundacją Autonomia), które w ciągu roku doświadczają przemocy. Zakładając, że szacunki te odpowiadają rzeczywistości (a nie da się tego zweryfikować na podstawie przytoczonych przez autorki źródeł), to w populacji kobiet stanowią one 4%. Każdy z nas przyzna, że tragedia nawet jednej osoby to o jedną tragedię za dużo, ale czy proporcje te rzeczywiście świadczą przeciwko tradycyjnemu systemowi wartości, czy to on generuje przemoc? W tym najbardziej pesymistycznym wariancie liczba kobiet, które nie były ofiarami przemocy wynosiła 96%, a w najbardziej optymistycznym 99,6% – tylko tyle, czy aż tyle?
Pod koniec 2011 roku sondażownia Millward Brown SMG/KRC przeprowadziła na zlecenie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej (MPiPS) badania pt. „Diagnoza dotycząca osób stosujących przemoc w rodzinie: przemoc w rodzinie z perspektywy dorosłej populacji Polski”. Wykonane one zostały na reprezentatywnej grupie 1.500 dorosłych osób. Okazało się, że w całym życiu przemocy fizycznej (definiowanej jako popychanie, uderzanie, wykręcanie rąk, duszenie, kopanie, spoliczkowanie, a także uszkodzenia ciała, w tym zasinienia, zadrapania, krwawienie, oparzenia) doświadczyło ze strony domowników (małżeństwa, konkubinaty, ze strony rodziców/opiekunów, małżonków/partnerów, rodzeństwa i dzieci) 27,9% populacji, z czego 40% stanowili mężczyźni, a 60% kobiety. Natomiast jak chodzi o przemoc psychiczną (definiowaną jako wyzwiska, ośmieszanie, groźby, kontrolowanie, ograniczanie kontaktów, krytykowanie, poniżanie, demoralizacja, ciągłe niepokojenie, izolacja) w całym swoim życiu doświadczyło 37,3% populacji, z czego 40% stanowili mężczyźni, a 60% kobiety. Przemocy seksualnej doświadczyło 4,5% populacji, z czego 16% stanowili mężczyźni, a 84% kobiety. Ponownie można zapytać, czy te liczby świadczą na niekorzyść tradycyjnego systemu wartości, skoro zawierają one w sobie wszystkie przypadki – i te, gdzie przemoc była codziennością i te, gdzie przemoc była incydentalna (np. słynny wychowawczy klaps raz w życiu)?
We wspomnianym akapit wyżej badaniu zapytano również o to, kto z badanych sam stosował przemoc. Wśród osób, które przyznały się do stosowania chociaż raz w życiu przemocy fizycznej (15,5% populacji) większość z nich stanowią mężczyźni (54:46), a jak chodzi o przemoc psychiczną, to wśród osób, które przyznały się do stosowania jej przynajmniej raz w życiu (25,5% populacji), mężczyźni stanowili połowę (50:50). Z danych zawartych w badaniu wynikałoby, że w relacjach domowych przemoc jest stosowana przez obie płcie mniej więcej tak samo, ale przyjmijmy, że to jednak mężczyźni mają tendencję do jej stosowania – czy dane te są dowodem na to, że to „stereotypy” i kultura pchają mężczyzn we władanie przemocy, czy też wynika to z naturalnych różnic między płciami (cechy fizyczne i psychiczne)?
Autorki prezentują pogląd, że w Polsce występuje wysoka tolerancja dla sprawców przemocy wobec kobiet [s. 61], tymczasem badania przeprowadzone na zlecenie MPiPS wskazują, że jest dokładnie odwrotnie. Na pytanie „Czy zgadza się Pan(i) z opinią: jeżeli żona/partnerka uderzyła męża/partnera, gdy dowiedziała się o jego zdradzie, jej zachowanie jest usprawiedliwione?” twierdząco odpowiedziało 44% osób, a gdy to samo pytanie dotyczyło uderzenia kobiety przez mężczyznę, twierdząco odpowiedziało tylko 22% osób. Co ciekawe, na pytanie „Czy zgadza się Pan(i) z opinią: mąż/partner, który został uderzony przez żonę/partnerkę, najczęściej sam jest sobie winny?” twierdząco odpowiedziało 27% osób, a gdy to samo pytanie dotyczyło uderzenia kobiety przez mężczyznę, twierdząco odpowiedziało 9% osób. Przeczy to teoriom prezentowanym w podręczniku do kampanii „16 dni…” – po pierwsze, większość osób nie akceptuje przemocy domowej w ogóle i to bez względu na jej powody, a po drugie, w odbiorze społecznym na więcej mogą sobie pozwolić kobiety niż mężczyźni. Ponadto, na pytania dotyczące sposobów przeciwdziałania zjawisku przemocy domowej respondenci popierali je w przeważającej większości (74-98%). Zatem, jeśli „patriarchatowi” można coś przypisać, to raczej brak akceptacji dla przemocy domowej, a przemocy wobec kobiet w szczególności.
Jakie są rodzaje przemocy? Przemoc fizyczna, psychiczna i seksualna, ale autorki dodają jeszcze przemoc ekonomiczną (w badaniach statystycznych przeprowadzanych na użytek MPiPS, taki rodzaj przemocy domowej się nie pojawia). Zdaniem autorek podręcznika, z jednej strony przemoc ekonomiczna ma miejsce, gdy mężczyzna uzależnia przekazanie pieniędzy na utrzymanie rodziny od spełnienia jego warunków, a z drugiej strony, gdy pasożytuje na pracy kobiety. Pomijając już tę jednostronność (źli mężczyźni i dobre kobiety) to wydaje się to próbą rozdmuchania problemu przemocy, dlatego że wpisuje się to w teorię „patriarchatu” wyznawaną przez środowiska feministyczne i genderowe, przez które przemoc ekonomiczna widziana jest jako konsekwencja nierówności między kobietami i mężczyznami, a także jako zakorzeniona w systemie patriarchalnym, który zachęca mężczyzn do wiary w ich prawo do kontrolowania i posiadania władzy nad ich partnerkami[s.51].
Dziwi stosunek autorek publikacji do kwestii nadużywania alkoholu. Z jednej strony przyznają, że prawdopodobieństwo występowania przemocy domowej jest ponad dwukrotnie większe w domach, gdzie nadużywa się alkoholu, wskazują także na badania, które pokazują, że 86% zabójstw, 37% napadów i 60% przestępstw seksualnych odbywa się pod wpływem alkoholu, przyznają także, że nasila on agresję i zaburza proces przetwarzania informacji. Z drugiej jednak strony piszą, że osoba, która zamierza dokonać aktu przemocy, może wypić alkohol dla dodania sobie animuszu lub po dokonaniu aktu przemocy pije, aby uniknąć potępienia. Czyli z alkoholem, czy bez alkoholu, wszystko jedno, gdyż sprawca i tak chciał zastosować przemoc. Bycie pod wpływem alkoholu, nie stanowi usprawiedliwienia dla stosowania przemocy wobec bliskich [s. 95]. Owszem, picie alkoholu usprawiedliwieniem nie powinno być, ale czy autorki zadają sobie pytanie, co by było, gdyby udało się ograniczyć zjawisko jego nadużywania? Czy przez to nie udałoby się ograniczyć zjawiska przemocy domowej? Żadnego postulatu ograniczeń w spożywaniu alkoholu w tej publikacji nie znajdziemy. Zamiast tego znajdziemy szereg uzasadnień, dlaczego ofiary przemocy alkoholu mogą nadużywać [s. 96].
Owo bagatelizowanie roli alkoholu w zjawisku przemocy jest widoczne również w fałszywym przedstawieniu danych policyjnych dotyczących przemocy w rodzinie (rok 2010): Do izb wytrzeźwień trafia niemal 40% kobiet, które są pod wpływem alkoholu i są sprawczyniami przemocy w rodzinie i tylko 23% mężczyzn [s. 47]. Jaki wniosek należy wyprowadzić z tych danych – że kobiety muszą wypić, aby dokonać przemocy, a mężczyźni potrafią na trzeźwo ją stosować? Otóż dane policyjne wyglądają zupełnie inaczej i wynika z nich coś zupełnie innego:
A) kobiety zgłoszone na Policję za stosowanie przemocy domowej: 3.981 osób
B) pod wpływem alkoholu było 43% kobiet z grupy „A”: 1.694 osoby
C) do izb wytrzeźwień trafiło 12% kobiet z grupy „A” (29% z grupy „B”): 496 osób
D) do policyjnych pomieszczeń dla zatrzymanych do wytrzeźwienia trafiło 14% kobiet z grupy „A” (34% z grupy „B”): 573 osoby.

Jak chodzi o mężczyzn:
a) mężczyźni zgłoszeni na Policję za stosowanie przemocy domowej: 79.204 osoby
b) pod wpływem alkoholu było 66% mężczyzn z grupy „a”: 52.297 osób
c) do izb wytrzeźwień trafiło 15% mężczyzn z grupy „a” (24% z grupy „b”): 12.284 osoby
d) do policyjnych pomieszczeń dla zatrzymanych do wytrzeźwienia trafiło 29% mężczyzn z grupy „a” (45% z grupy „b”): 23.359 osób.

Statystyki policyjne różnią się od danych prezentowanych przez autorki i przeczą ich tezie – alkohol jest istotnym czynnikiem i szczególnie widać jego wpływ na stosowanie przemocy przez mężczyzn. Skąd zatem autorki wzięły swoje dane procentowe? Z gotowca ze strony internetowej feministycznej Fundacji Autonomia. Skąd te dane wzięła Autonomia? Źródeł nie podała.
Kolejnym zagadnieniem jest kwestia sposobu mówienia o przemocy – nie tylko w sensie używanego słownictwa, ale w sensie języka rozumianego też jako system gramatyczny. Jednym ze sposobów zastosowania języka w celu wyeksponowania roli sprawstwa mężczyzn, jest stosowanie formy czynnej zamiast biernej. Strona bierna i eliminowanie sprawcy jako gramatycznego podmiotu skutecznie przesuwają odpowiedzialność za przemoc – oraz za jej zapobieganie – z mężczyzn sprawców na kobiety ofiary [s. 109]. (Prosty przykład: "Karol zrobił śniadanie Ewie" i "Śniadanie Ewy zostało zrobione przez Karola"). Nawiasem mówiąc, autorki posługują się tu jednak błędnymi pod względem logiczno-językowym przykładami – nie widzą różnicy znaczeniowej pomiędzy zdaniami: „Ile kobiet zostało zgwałconych na tej uczelni w zeszłym roku?” a „Ilu mężczyzn zgwałciło kobiety na tej uczelni w zeszłym roku?”, widzą jedynie zmianę strony czasownika z biernej na czynną i zmianę kontekstu, podczas gdy odpowiedzi na zadane pytania mogą okazać się zupełnie inne (liczba sprawców może być inna niż liczba ofiar). (To tak jakby zdanie "Karol zrobił śniadanie Ewie" według nich znaczyło to samo co "Ewa zjadła śniadanie zrobione przez Karola"). No cóż… Gdyby język stosujący te formy był bardziej powszechny, z pewnością łatwiej przychodziłoby nam uznanie odpowiedzialności mężczyzn za męską przemoc. Język by nas do tego skłonił [s. 109].
Cechą charakterystyczną dla osób zaangażowanych w ruch feministyczny i genderowy jest stosowanie tzw. feminatywów, czyli żeńskich form wyrazów (rzeczowników, czasowników). Przykładowo, zamiast powiedzieć „świadkowie”, feministka napisze „świadkowie i świadkinie”. Nawet jeśli słowo nie posiada żeńskiej formy gramatycznej, to taka forma jest tworzona. Podręcznik do kampanii jest nasycony tego typu formami i stosowane są one z uporem maniaka, jednakże wszędzie, gdzie jest mowa o sprawcach i ofiarach przemocy, to równouprawnienie znika – sprawcą zawsze jest mężczyzna, a ofiarą zawsze jest kobieta.
To, co można pochwalić w podręczniku, to 12 stron poświęconych pomocy osobom poszkodowanym, a także temu, w jaki sposób mężczyźni mogą zapobiec molestowaniu i jak mogą przeciwdziałać przemocy wobec kobiet [s. 97-108]. Aczkolwiek i tu znalazł się postulat, aby poddawać się dobrowolnie równościowej indoktrynacji poprzez uczestnictwo w odpowiednich spotkaniach, oglądanie odpowiednich filmów i czytanie odpowiednich artykułów na temat nierówności płciowej i różnorodnych sposobów traktowania tego, czym jest męskość. Ciekawy jest jednak następujący postulat: Odkrywaj korzenie przemocy ze względu na płeć. Edukuj siebie i innych na temat sił społecznych, które oddziałują i podsycają konflikty pomiędzy mężczyznami a kobietami [s. 108]. Ciekawe, jakie „siły społeczne” autorki mają na myśli.
Czy możliwe jest całkowite wyeliminowanie jakiejkolwiek formy przemocy? Czystą (anty)utopią wydaje się prezentowane przez autorki oczekiwanie, że da się to zrobić – to tak samo jakby oczekiwać, że uda się całkowicie wyeliminować choroby albo całkowicie wyeliminować wypadki drogowe. (Nasuwają się tu przykłady totalitarnych wizji radzenia sobie z problemami ludzkości, przedstawionych w takich filmach jak „Raport mniejszości”, „Equlibrium” czy w książkach „Nowy, wspaniały świat” i „Rok 1984”.) Rozumowanie to możemy odnaleźć w cytowanej przez autorki wypowiedzi Kofiego Annana, byłego sekretarza generalnego ONZ: Dopóki przemoc wobec kobiet nie zostanie trwale wyeliminowana, nie można mówić o postępie w budowaniu sprawiedliwego, rozwiniętego i pokojowego społeczeństwa [s. 44].
Istnienie nierówności, zdaniem autorek, wymaga stosowania „działań wyrównawczych”, polegających na preferencyjnym traktowaniu osób należących do niedoreprezentowanej grupy społecznej, w celu przyspieszenia eliminacji nierówności ich dotykających. […] mają na celu osiągnięcie równości faktycznej, a nie tylko formalnej. Ich stosowanie winno być jedynie przejściowe – zostanie przerwane w momencie osiągnięcia celu, czyli faktycznej równości [s. 77]. Przykładem takich działań są kwoty, parytety i ułatwienia w procesie rekrutacji. Czy gdyby osiągnięta „równość” ośmieliła się z czasem „zróżnicować” to czy równościowcy pogodziliby się z tym trendem, czy też z komsomolską gorliwością wznowiliby „działania wyrównawcze” w imię prawdziwości swojej teorii (lub zwykłego interesu)? Takie (anty)utopijne myślenie, że możliwe jest całkowite wyeliminowanie problemu przemocy, wynika z mylnego przeświadczenia o tym, że wyłącznym źródłem przemocy jest kultura, a czynnik naturalny nie ma żadnego znaczenia, bądź da się go całkowicie okiełznać. Posługując się metaforą, w imię swojego widzimisię, nie biorą pod uwagę możliwości, że obecny bieg rzeki jest optymalny, nie biorą pod uwagę tego, że zmieniając koryto mogą sprawić więcej szkód niż pożytku. To jest właśnie inżynieria społeczna – budowanie nowego społeczeństwa, dekonstrukcja pojęcia „człowiek”, budowanie nowego systemu wartości na gruzach dotychczas obowiązującego.
Powtórzmy raz jeszcze – przemoc jest zjawiskiem negatywnym i przede wszystkim należy pomagać ofiarom przemocy oraz karać sprawców, a ponadto należy jej przeciwdziałać na tyle, na ile jest to możliwe i racjonalne. Autorki podręcznika do kampanii „16 dni…” widząc źródła przemocy domowej wyłącznie w kulturze sugerują, że poprzez jej zmianę uda się ten problem zupełnie zlikwidować. Proszę zauważyć, aby zlikwidować zjawisko, które dotyczy marginesu społeczeństwa (przyjmijmy, że przypadki patologiczne to te, które są zgłaszane Policji, czyli 0,3% populacji w skali roku lub 30% w skali półwiecza), chcą zmienić świadomość 100% społeczeństwa. I to jakim kosztem? Kosztem ingerencji w życie rodzin, w edukację, w rynek pracy, w wolność słowa, kosztem rzucania niesłusznych oskarżeń wobec dotychczas obowiązującego systemu wartości, wbrew naturze i logice.
Narzuca się pytanie – z czym tak naprawdę walczą autorki podręcznika: z przemocą wobec kobiet, czy z „patriarchatem”? Patrząc chociażby na to, jak mało miejsca w podręczniku poświęcone jest kwestii faktycznej pomocy ofiarom przemocy, a jak dużo rozważaniom filozoficznym na temat „dominacji mężczyzn”, można dojść do wniosku, że walka z przemocą pełni raczej funkcję konia trojańskiego. Wraz ze słusznym sprzeciwem wobec przemocy, czytelnik otrzyma „w pakiecie” sprzeciw wobec dotychczas obowiązującego systemu wartości, opartego na klasycznej triadzie wartości uniwersalnych.
Powyższa krytyczna analiza treści podręcznika do kampanii „16 dni przeciwdziałania przemocy ze względu na płeć” była konieczna, aby pokazać, jakiego rodzaju treści niesie ona ze sobą i jakie projekty otrzymują dofinansowanie (25.000 zł) ze środków publicznych. Czy Regionalny Ośrodek Pomocy Społecznej w Poznaniu, podlegający marszałkowi województwa wielkopolskiego, akceptuje skrajne poglądy przedstawione w podręczniku? Wniosek o dofinansowanie zawierał w sobie elementy świadczące o treściach prezentowanych później w czasie szkoleń i w podręczniku. Czyli nie można mówić o totalnej niewiedzy urzędników. Zresztą o czym by ona świadczyła?
Jest jednak ważniejszy powód. Teorie prezentowane w podręczniku mogą być propagowane dalej, chociażby jako przedmiot nauczania dzieci w szkołach i przedszkolach. W ramach tej kampanii mają odbyć się w Poznaniu warsztaty „Dziewczynki-przytulanki, chłopcy-twardziele…” skierowane do osób zajmujących się edukacją i wychowywaniem dzieci. (Tematowi warsztatów poświęcony jest następny artykuł „Tematyka gender, tym razem w Klanzie” - http://www.blubry.pl/z-poznania/tematyka-gender-tym-razem-w-%E2%80%9Ekla...) Na tych warsztatach będzie mowa o płci kulturowej, o nierówności płci i o stereotypach – tym właśnie zagadnieniom w ogromnej części poświęcony był omawiany podręcznik, podręcznik stosujący wątpliwej jakości argumentację, proponujący społeczny eksperyment – równościową (anty)utopię.
Można na to wszystko machnąć ręką, można się głębiej nie zastanawiać, ale nie można już powiedzieć „nie wiem”. To do każdego z nas należy decyzja, co z tą wiedzą zrobimy.
Jan Sulanowski

Tematyka gender, tym razem w "Klanzie"


Na przełomie lipca i sierpnia tego roku, głośno było na temat programu edukacyjnego „Z perspektywy Południa – Centrum Edukacji Globalnej w Poznaniu” oferowanego przez stowarzyszenie „Jeden Świat”. Jeden z 3 modułów skierowanych do uczniów klas 4-6 szkoły podstawowej poświęcony był tematyce gender. Na skutek protestów rodziców grupa radnych Miasta Poznania podjęła interwencję w tej sprawie, w wyniku czego żadna z poznańskich szkół nie zgłosiła się do tego programu. Tymczasem do swojej oferty edukacyjnej wprowadził zajęcia genderowe poznański oddział stowarzyszenia „Klanza”.
W ofercie szkoleniowej dla osób indywidualnych, wśród warsztatów i rad szkoleniowych w pierwszym półroczu roku szkolnego 2013/2014 znajduje się warsztat pod tytułem „Dziewczynki-przytulanki, chłopcy-twardziele. Czy dziewczynki wychowuje się inaczej niż chłopców?”. W opisie zajęć możemy przeczytać: Poruszony zostanie temat płci kulturowej-gender, (nie)równości płci oraz stereotypów, które funkcjonują w naszym społeczeństwie. Warsztaty adresowane są do nauczycieli, wychowawców, pedagogów, studentów, rodziców i innych osób pracujących zawodowo z małymi dziećmi. Warsztaty mają odbyć się 4 grudnia 2013 roku i mają trwać 3 godziny dydaktyczne od 17:00 do 19:15, są bezpłatne i organizowane są w ramach kampanii „16 dni przeciwdziałania przemocy ze względu na płeć”. Nie ma już miejsc wolnych, aby się na nie zapisać.
Polskie Stowarzyszenie Pedagogów i Animatorów „Klanza” posiada swoje oddziały w Szczecinie, Gdyni, Olsztynie, Bydgoszczy, Białymstoku, Warszawie, Łodzi, Radomiu, Bogatyni, Wrocławiu, Radomiu, Lublinie, Częstochowie, Tychach, Krakowie, Rzeszowie, Przemyślu i Poznaniu. Stowarzyszenie zajmuje się przede wszystkim organizowaniem szkoleń, konferencji i spotkań o charakterze edukacyjnym. Początki tej organizacji sięgają 1990 roku, kiedy to dr Zofia Zaorska z Lublina zainicjowała działalność Klubu Animatora. Nazwa „Klanza” wywodzi się od początkowych liter Klubu Animatorów Zabawy, co ma podkreślać główną ideę – naukę przez zabawę. Źródłem inspiracji metody „Klanzy” byłaSpielpaedagogik (pedagogika zabawy), teoria psychologii humanistycznej, a szczególnie jej nurt Gestalt (pedagogika postaci).
We wszystkich oddziałach „Klanzy” program jest ujednolicony, jedynie w poznańskim oddziale pojawiły się dwie nowości – „Proszę pani, co to jest seks? – zagadnienia rozwoju psychoseksualnego dziecka” (miały być prowadzone przez seksuologa, jednakże z powodu braku zainteresowania nie odbyły się) oraz wspomniane „Dzieci-przytulanki, chłopcy-twardziele…”. Dlaczego w ofercie poznańskiej „Klanzy” znalazły się zajęcia o takiej tematyce? Prezes poznańskiego oddziału „Klanzy”, pani Agnieszka Kaczmarczyk, powiedziała: „Klanza” bywa postrzegana stereotypowo jako stowarzyszenie, które prowadząc szkolenia dla nauczycielek i nauczycieli, częściej podejmuje tematy związane z edukacją plastyczną, muzyczną, ruchową – czyli pedagogiką zabawy. Zdajemy sobie jednak sprawę, że nasze szkolenia powinny podejmować także tematy szeroko rozumianego wychowania, gdyż nauczyciel przychodzi na warsztaty nie tylko po metody. Do takich tematów, naszym zdaniem, należy rozwój psychoseksualny dziecka oraz wzbudzająca ostatnio wiele emocji kwestia różnic w wychowywaniu chłopców i dziewczynek. Chcielibyśmy zadać sobie pytanie, jak jest, a jak mogłoby być – podkreślam – nie jak powinno, ale jak mogłoby być. W czasie rozmowy, pani Kaczmarczyk podała przykłady stereotypów płciowych, które, jej zdaniem, mogą wynikać z różnic w wychowywaniu chłopców i dziewczynek, np. przekonanie, że mężczyźni mają umysły ścisłe, a kobiety są humanistkami, i że mężczyźni mają zarabiać pieniądze, a kobiety zajmować się domem.
Warsztat „Dziewczynki-przytulanki, chłopcy-twardziele…” ma się odbyć w ramach kampanii „16 dni przeciwdziałania przemocy ze względu na płeć”, firmowanej przez feministyczne Stowarzyszenie Kobiet „Konsola”. Ze szczegółowymi informacjami dotyczącymi tej kampanii możecie Państwo zapoznać się w naszym artykule „Kampania 16 dni przeciwdziałania przemocy ze względu na płeć - feministyczny Kulturkampf” (http://www.blubry.pl/z-poznania/kampania-%E2%80%9E16-dni-przeciwdzia%C5%...). Kampania „16 dni…” prezentuje skrajny, feministyczny pogląd, że tzw. kultura patriarchalna skłania mężczyzn do stosowania przemocy, szczególnie wobec kobiet. Na gruncie europejskim, zdaniem poznańskich organizatorek kampanii, odpowiedzialna ma za to być tradycja judeochrześcijańska. Lansują one charakterystyczne dla ich środowiska rozumienie pojęć „stereotyp” i „gender”, negatywnie interpretują one istnienie utrwalonych w kulturze wzorców kobiecości i męskości, a różnice biologiczno-psychiczne między obiema płciami wydają się dla nich nie mieć żadnego znaczenia.
W jaki sposób zajęcia edukacyjne, z którymi kojarzona jest „Klanza”, łączą się z kampanią dotyczącą przemocy? Otóż jedna z osób współpracujących z tym stowarzyszeniem edukacyjnym, wzięła udział w szkoleniu 15 liderów, którzy w dniach od 25 listopada do 10 grudnia mają zorganizować na swoim terenie lub w swoim środowisku jakąś akcję w związku z „16 dniami…”. Na razie wiadomo, że zajęcia organizowane w „Klanzie” mają być skierowane do osób zajmujących się uczniami klas 1-3 szkoły podstawowej i nie będą dotyczyć przemocy, ale stereotypów płciowych. Pełniejsza informacja na temat warsztatu „Klanzy” nie jest jeszcze publicznie dostępna. Przeszkolone osoby do końca października mają złożyć projekty swoich akcji, które następnie mają być opublikowane na stronach „Konsoli”.
Warsztat odbędzie się pod szyldem „Klanzy”, stowarzyszenia, które w ciągu kilkunastu lat wyrobiło sobie w środowisku pedagogów renomę, dzięki prezentowaniu metod pracy z dziećmi, ułatwiających ich nauczanie. Dzisiaj „Klanza” wkracza na zupełnie inny teren, teren walki światopoglądowej. Czy to będzie jednorazowy eksperyment, który się zdarzył w poznańskim oddziale tej organizacji, czy też Zarząd Główny w Lublinie zdecyduje, aby w całej Polsce poszerzyć swoją ofertę o tego typu zajęcia? Może lepiej zajmować się tym, co do tej pory najlepiej jej wychodziło, zamiast angażować się w coś, czego skutki mogą być opłakane…
Jan Sulanowski

czwartek, 24 października 2013

Madziarski Poznań, rozmowa z Agatą Ławniczak

23 października to rocznica wybuchu Rewolucji Węgierskiej 1956 roku. Była ona sprzeciwem wobec komunistycznej władzy i została krwawo stłumiona. Mnóstwo Węgrów wtedy zginęło i zostało uwięzionych, mnóstwo emigrowało – również do Polski. Polacy, a szczególnie poznaniacy, okazali Węgrom dużą życzliwość i pospieszyli im z humanitarną pomocą. 23 października 2013 roku w Poznaniu miał miejsce szereg uroczystości związanych z tą rocznicą.

Uroczystości rozpoczęły się o godzinie 12:00 w Zintegrowanym Centrum Komunikacyjnym / Poznań City Center. Wynikało to z faktu, że inwestorem budującym nowy dworzec PKP i galerię handlową jest węgierska firma TriGranit. W pobliżu wejścia od strony Mostu Dworcowego nastąpiło odsłonięcie tablicy upamiętniającej solidarność poznaniaków z Narodem Węgierskim w 1956 roku, a w hallu dworca rozstawione zostały fragmenty wystawy pt. „Rozstrzelanie miasta Poznań-Budapeszt 1956”. Dodać należy, że Powstanie Poznańskie Czerwiec 1956 było dla Węgrów dodatkową inspiracją do tego, aby wywołać bunt w swojej ojczyźnie.
Potem zostały złożone kwiaty pod tablicami Petera Mansfelda i Romka Strzałkowskiego. Peter Mansfeld był ofiarą-symbolem Rewolucji Węgierskiej, tak samo jak w Poznaniu Romek Strzałkowski. Najważniejszym momentem wszystkich uroczystości było przemówienie brata Petera Mansfelda, Laszla. Przekazał on na ręce prezydenta miasta węgierską flagę narodową, rękodzieło.
Wieczorem w kinie Rialto odbył się premierowy pokaz filmu dokumentalnego w reżyserii pani Agaty Ławniczak pt. „Poznań – węgierskim patriotom, czyli pamięć krwi”. Opowiadał on o tym, jak poznaniacy, którzy kilka miesięcy wcześniej byli zdruzgotani pacyfikacją wystąpień w Czerwcu 1956 roku, zdobyli się na wspaniały gest solidarności z Węgrami, którzy w październiku 1956 roku postanowili zawalczyć o swoje prawa. Poznaniacy zbierali pieniądze, żywność, leki i oddawali krew. O dziwo, komunistyczne władze w Polsce nie robiły z tego powodu problemów. Przed pokazem filmu krótki rys historyczny przedstawił dr Konrad Białecki z poznańskiego IPN-u. Po projekcji filmu zadaliśmy kilka pytań reżyserce.
Jak narodził się pomysł, aby stworzyć ten film?
Pomysł wyszedł z poznańskiego IPN-u. W czasie pracy z dyrektorem poznańskiego IPN, Rafałem Reczkiem, nad projektem pod nazwą „Adwokaci zbuntowanego miasta”, który miał dotyczyć historii wszystkich adwokatów broniących robotników oskarżonych za udział w wydarzeniach czerwca 1956 roku, okazało się, że z różnych względów ten film nie będzie mógł być zrealizowany w terminie i wtedy padła propozycja, żeby zająć się inną datą – 23 października 1956 na Węgrzech.
Pani film pokazuje miejsca w dwóch państwach – w Polsce i na Węgrzech. Proszę opowiedzieć o tym jak wyglądała jego realizacja.
To była duża spontaniczność, ponieważ bardzo mało jest dokumentów, które dałoby się zwizualizować i przełożyć na język filmowy. Mimo, że akcja wsparcia dla Rewolucji Węgierskiej była legalna, potem tak jakby starano się ten epizod usunąć w niepamięć. W archiwum prasowym nie ma żadnej fotografii, w archiwum radiowym w Poznaniu nie ma żadnego nagrania z tamtego czasu. Istnieją kroniki filmowe, które są nieprzytomnie drogie i Polska Kronika Filmowa nie rozumie, że taka produkcja pełni rolę edukacyjną. To jest dosyć dramatyczna sytuacja dla filmowca, który ma operować obrazem, a poza tym, że akcja ta była na tak ogromną skalę zakrojona w Poznaniu, to okazuje się, że wiele osób już tego nie pamięta, a ci, którzy mogliby coś powiedzieć, w ostatnim czasie odchodzili z tego świata. W trakcie realizacji tego filmu wykruszały mi się kolejne potencjalne postaci bohaterów.
Na czym Pani bazowała, jak chodzi o materiał filmowy i zdjęcia?
Część zdjęć była robiona na Węgrzech w miejscach najbardziej kojarzących się z Rewolucją. Sporo materiałów otrzymałam z Węgierskiego Instytutu Kultury, a także ze zbiorów prywatnych i z węgierskiej kroniki filmowej.
Na końcu filmu, już w czasie wyświetlania napisów padają charakterystyczne słowa Akosa Engelmayera.
Engelmayer był uczestnikiem Węgierskiej Rewolucji w 1956 roku, ale także był pierwszym po 1989 roku ambasadorem Węgier w Polsce. W filmie stwierdza on: „Jeżeli przyjdzie odnowa Europy, a musi przyjść, bo inaczej to amen, to ta odnowa przyjdzie z Węgier”.
Jak to należy rozumieć?
Bardzo prosto. Myślę, że to, co robi Orban, to jak umacnia poczucie narodowej dumy, jest dla Węgrów ogromnie ważne. Oni przez lata, przez te ogromne represje byli narodem rozbitym i duchowo skulonym, a on im przywraca godność, przywraca pamięć, dumę narodową i jednocześnie pokazuje, że gospodarczo można funkcjonować w sposób nie podległy tak bardzo unijnym dyrektywom.
O czym będzie Pani następny film? Będzie to dokończenie tematu poznańskich adwokatów?
Bardzo chciałabym dokończyć realizację tego filmu, ale chciałabym się zająć również pewną nieprawdopodobną historią dziejącą się w czasie II wojny światowej, ale pozostawmy to jeszcze w tajemnicy.
Bardzo dziękuję, za nakręcenie tego filmu i za rozmowę.
Rozmawiał Jan Sulanowski

poniedziałek, 14 października 2013

Prof. Zdzisław Krasnodębski: "Wielkopolska powinna stać się wzorem dla współczesnej Polski"

W zeszłym tygodniu Poznań gościł wybitnego socjologa i komentatora polskiej i europejskiej sceny politycznej – profesora Zdzisława Krasnodębskiego. Profesor brał udział w konferencji filozoficznej, a także urządzony mu został benefis z okazji 60-tej rocznicy urodzin. Z uwagi na to, że profesor Krasnodębski od wielu lat jest naukowo związany z Uniwersytetem w Bremie, ma również świetną orientację w tym, co się dzieje w Niemczech.

Czego polscy politycy mogliby się nauczyć od polityków niemieckich?
Rzeczowości. W Niemczech polityka jest dosyć wyciszona, przynajmniej w sferze publicznej rzadko kiedy dochodzi do spięć. Jest to społeczeństwo nastawione na konsens, na porozumienie. Czasami ma to też oczywiście negatywne strony. Kiedyś w Niemczech rozróżniano dwa typy dyskusji: mówiono, że się dyskutuje i dyskutuje kontrowersyjnie. Dyskutowanie kontrowersyjne miało miejsce wtedy, kiedy faktycznie były zarysowane mocne różnice zdań. Ostre podziały w Niemczech czasem celowo się ukrywa. To jest też zaleta, że trzeba się wykazywać kompetencją. Politycy, którzy pełnią wysokie urzędy mają za sobą duże doświadczenie administracyjne, polityczne.
Kolejna rzecz to pewien sposób poruszania się po przestrzeni publicznej, również europejskiej. Oczywiście niemieckim politykom przychodzi to dużo łatwiej niż polskim, bo stoi za nimi potężne państwo i siła, ale robią to najczęściej dobrze i zręcznie. Zasadą niemieckiej polityki jest to, że kiedy pojawia się konflikt, to konkurenta lepiej jest do działań włączyć, a przy okazji swoje stanowisko wyeksponować i postarać się do niego konkurencję przekonać. To jest bardzo efektywna metoda.
No i trzecia rzecz. Niemcy, jako naród po 1945 roku stracili swoje miejsce wśród cywilizowanych narodów świata (mając na myśli zbrodnie, których się dopuścili w czasie wojny), ale odnieśli sukces po wielu latach pracy, w sposób umiejętny stosując politykę kulturową, dyplomację publiczną, prezentując osiągnięcia społeczeństwa niemieckiego na zewnątrz, poprzez liczne fundacje, stowarzyszenia, organizacje, takie jak np. Instytut Goethego (tego nie potrafimy robić w Polsce). Przez politykę naukową, tworzenie kadr za granicą, wysyłanie własnych naukowców za granicę, zapraszanie innych naukowców do siebie. Tutaj w Poznaniu spotkaliśmy się na dyskusjach w odniesieniu do wielkiej tradycji filozoficznej niemieckiej, ale i ona po wojnie była traktowana bardzo podejrzliwie. To, że udało się odzyskać renomę jest wynikiem pracy i tego też powinniśmy się nauczyć.
Jeszcze jedną rzecz trzeba dodać. Polscy politycy powinni się nauczyć systematyczności i pracy, bowiem tego rodzaju pozycję, jaką posiadają Niemcy, uzyskuje się nie tylko retoryką (że powie się, że jest się „zieloną wyspą”, albo „drugą Japonią”), ale pewnego typu realizmem. A ponadto bardzo wytrwałą, systematyczną pracą, niezwiązaną ze zmianami rządów i bieżącą polityką.
Można się spotkać z opiniami, że Polska jest krajem, w którym ścierają się wpływy Rosji i Niemiec. A czy jakieś wpływy ścierają się w Niemczech?
Kiedyś oczywiście tam też ścierały się wpływy zewnętrzne. Po pierwsze, znaczna część Niemiec, Niemcy Wschodnie były mniej więcej w takiej sytuacji jak Polska w czasach PRL. Niemcy Zachodnie również długo nie były w pełni suwerenne, np. Gerhard Schroeder i jego minister spraw wewnętrznych głosili, że dopiero 1990 rok oznacza osiągnięcie pełnej suwerenności przez Niemcy. Przez wiele lat – być może aż do znanego konfliktu interwencji w Iraku, kiedy Schroeder, jako kanclerz, w porozumieniu z prezydentem Chirakiem przeciwstawili się stanowisku amerykańskiemu – w zasadzie polityka niemiecka była w cieniu amerykańskiej. Są analizy, sprawozdania historyków, że często kanclerz Niemiec dowiadywał się o pewnych decyzjach, które były podejmowane przez Amerykanów, ex posti musiał je zaakceptować, mimo braku wcześniejszych uzgodnień. To była cena utraty właśnie tej pozycji, którą Niemcy posiadali przed rokiem 1933, czy przed 1918. Oczywiście wpływy w Niemczech mieli też inni alianci – Francuzi i Anglicy, choć stosunki transatlantyckie były podstawą polityki zagranicznej Niemiec.
W świecie współczesnym tak jest, że państwa mniejsze i mniej silne podlegają pewnym wpływom. W Niemczech dużą rolę odgrywały także wpływy kulturowe. Niemcy przez lata mieli kompleks Amerykanów, mniejszy nieco kompleks Francuzów. Należałoby się zastanowić na ile wpływy kulturowe służą rozwojowi danego społeczeństwa i wzmocnieniu danego państwa, a na ile jest tak, że te państwa zewnętrzne grają elitami oraz konfliktują społeczeństwo w taki sposób, aby realizować swoje interesy kosztem suwerenności i siły państwa słabszego. Odnosząc to pytanie do Polski, myślę że niestety jesteśmy w sytuacji, gdzie nasza podmiotowość jest bardzo osłabiana przez czynniki zewnętrzne.
A wpływy Rosji we współczesnych Niemczech? Szczególnie myślę tu o Gerhardzie Schroederze, który otrzymał wysokie stanowisko w rosyjskim Gazpromie.
One oczywiście występują. Jest silne lobby prorosyjskie, zawsze ono występowało, zwłaszcza w sferach gospodarczych. Przykładem może być także partia SPD, ciągle jeszcze pozostająca pow wpływem Ostpolitik Brandta. Niewątpliwie dla Rosji Niemcy są kluczowym krajem w Europie – Rosja nigdy specjalnie Unii Europejskiej poważnie nie traktowała, ale traktuje poważnie Niemcy. W Niemczech też pojawiają się różne koncepty polityczne, w których Rosja odgrywa kluczową rolę, ma takie jak np. powrót do polityki Bismarcka.
Nam Bismarck nie kojarzy się dobrze.
A im się właśnie kojarzy dobrze. Nawet jest taki artykuł, dosyć liberalnego politologa [Christiana Hacke – przyp. red.], który nosi tytuł: „Mniej Habermasa, więcej Bismarcka”. W Niemczech wychodzi się także z założenia, że Rosja wciąż jest mocarstwem i powinna być traktowana jako mocarstwo. Niemcy mają bardzo rozwinięte poczucie hierarchii. Polska nie jest mocarstwem i zarówno ona, jak i w ogóle kraje Europy Środkowo-Wschodniej, są traktowane protekcjonalnie. Z jednej strony oczywiście zapewnia się o dobrych intencjach wobec nich, ale nie są one uznawane za państwa równorzędne (jest nawet taka tradycja mówienia „Międzyeuropa”, Zwischeneuropa). Silne struktury władzy to jest Berlin, a tam dalej na wschód to Moskwa, pomiędzy zaś jest strefa wpływów.
Takie działania w zakresie polityki historycznej, jakie są prowadzone wobec Polski przez Niemcy, są nie do pomyślenia, gdy chodzi o Rosjan. Niemcy starają się zarządzać pamięcią europejską, wychowywać, nawołują do ekspiacji, zmuszać innych do wyznania win. Mówił o tym niedawno nawet minister Sikorski w „Die Zeit”. Ale od Rosji Niemcy się tego nie domagają, nie domagają się od Putina, by przepraszał za gwałcone przez czerwonoarmistów kobiety, za brutalną wojnę, bądź za to, co się stało w Prusach Wschodnich. Można by podać wiele przykładów w jak zróżnicowany sposób Niemcy traktują Polskę i Europę Środkowo-Wschodnią, a jak traktują Rosję. Różnica wynika z tego respektu, który się mimo wszystko w świecie współczesnym liczy – wobec siły, wobec imperialnej przeszłości, itd.
Kończąc wątek niemiecki, Poznań i Wielkopolska mają bogatą tradycję relacji z Niemcami. Które fragmenty tej naszej wielkopolskiej historii powinny być dla Polaków najbardziej pouczające?
Wielkopolska powinna stać się wzorem dla współczesnej Polski. W polskim społeczeństwie, zwłaszcza wśród młodych ludzi, jest tendencja do utopijnego myślenia politycznego, że nie ma czegoś takiego jak sprzeczność interesów, że państwa narodowe odeszły do przeszłości, że mamy Unię Europejską, że wszystko jedno gdzie mieszkamy, że wszystko jedno do kogo należy przemysł (o ile w ogóle jakiś przemysł istnieje), że kapitał nie ma narodowości, że PKP może być przejęte przez Deutsche Bahn, PLL Lot przez Lufthansę, że wszystkie drogerie mogą należeć do Rossmanna, że to w ogóle nie ma żadnego znaczenia. Otóż to wszystko ma znaczenie i poważne kraje zdają sobie z tego sprawę. Ostatnio nawet kanclerz Merkel powiedziała, że choć Niemcy są w dobrej sytuacji, konkurencja się zaostrza, że trzeba dać więcej z siebie i podjąć odpowiednie decyzje gospodarczo-polityczne. Istnieje ostra gospodarcza rywalizacja francusko-niemiecka, o czym świadczy historia ze Snowdenem, przy okazji której wypłynęło, że gospodarcze szpiegostwo francuskie w Niemczech jest niezwykle intensywne. U nas zaś panuje naiwna utopia, która jest przekazywana i podtrzymywana przez media głównego nurtu – w ten sposób wychowaliśmy „pokolenie apolityczne”.
Z drugiej strony mamy myślenie, że niebezpieczeństwo, które nam zagraża, ma charakter podobny do tego z roku 1939, że chodzi o zmianę granic, o agresję militarną, o bezpośrednie podporządkowanie polityczne. Tego oczywiście nie można wykluczyć, bo nie wiadomo jak się historia potoczy, ale obecnie zagrożenie dla Polski ma raczej charakter „kolonizacji pokojowej”, która może być pozornie dobra, korzystna dla „tubylców” i ma charakter gospodarczy i kulturowy, a nie militarny. W sensie gospodarczym wyglądać to może tak, że nie radzący sobie ze swoją gospodarką Polacy scedują coraz większą część swojego majątku narodowego i decyzji gospodarczych na potężnego sąsiada. Natomiast jak chodzi o sferę kulturową, to zawsze jest tak, że za dominacją gospodarczą idzie dominacja polityczna i kulturowa. Do tego nie potrzeba żadnej agresji militarnej, żadnego przesuwania granic państwowych.
W narodowych, czy nacjonalistycznych tekstach niemieckich, jeszcze nawet z lat 50-tych XX wieku, można jednak wyczytać, jak Niemcy bali się Polaków (a oni mieli głównie do czynienia z poznaniakami), ponieważ poznaniacy potrafili wygrać z nimi wojnę gospodarczą. (Już nie mówię o Powstaniu Wielkopolskim, które jako jedno z niewielu polskich powstań, było militarnie skuteczne.) Robiło na nich wrażenie to, że poznaniakom udało się zwycięsko rywalizować z nimi na polu gospodarki i to mimo niemieckiej przewagi. Marcinkowski, Cegielski – to jest ten wzór dla nas. Nie powinniśmy wracać do lat 30-tych XX wieku, tylko do II połowy XIX wieku i przemyśleć doświadczenie wielkopolskie. Oczywiście powinniśmy pamiętać, że zakończyło się to tragicznie, że w Poznaniu utworzono Reichsuniwersitaet. Przeszedłem się dziś po Parku Wilsona, bo moja mama spacerowała tam przed wojną. Moja rodzina (dziadek był urzędnikiem kolejowym, który został przeniesiony do Poznania) mieszkała tu do 1939 roku i została z Poznania wypędzona, a potem nigdy tu nie wróciła i osiadła pod Stalową Wolą. I to też są losy tego polskiego Poznania, który między 1939 a 1945 rokiem nie istniał. A teraz Poznań jest jednym z tych miast, które zaczynają ciążyć w stronę niemiecką. To jest pytanie, czy Poznań nie powinien być wzmacniany, by pełnić rolę lokalnego lidera umacniania polskości tych ziem.
Panu profesorowi przypisuje się sympatie propisowskie, z kolei można by przytoczyć nazwiska Pawła Śpiewaka lub Ireneusza Krzemińskiego, o których można powiedzieć, iż są sympatykami Platformy Obywatelskiej. Czy taka wyrazistość polityczna nie staje się dla człowieka nauki jakimś obciążeniem?
Paweł Śpiewak był nie tylko sympatykiem, ale nawet posłem Platformy Obywatelskiej. Ireneusz Krzemiński kandydował w latach 90-tych z listy KLD, ale nie dostał się do Sejmu, dostał za mało głosów. Oni są nie tylko sympatykami, ale byli także od wielu lat związani ze środowiskiem gdańskich liberałów. Są od lat działaczami politycznymi, mają za sobą przeszłość polityczną. Ja w zasadzie nie znam niezaangażowanych politycznie naukowców. Kiedy studiowałem, wielu moich profesorów było członkami PZPR. Później, wielu młodszych angażowało się po stronie opozycji. W zasadzie mogę powiedzieć, iż jest to standard. Pytanie dotyczące mojego zaangażowania, które polega na tym, że jako socjolog, jako osoba, która się interesuje historią, filozofią i politologią, mam jakieś wyobrażenie o sytuacji międzynarodowej, o Polsce, o tym jaka Polska powinna być. Z moich zawartych w pracach naukowych wyobrażeń i badań wynika pewien światopogląd. Jako istota polityczna rozglądam się na tym „rynku politycznym”, by stwierdzić które ugrupowanie jest mi najbliższe. I tak się składa, że najbliższym mi politycznie ugrupowaniem stał się dla mnie PiS. W 2005 roku nie miałem tak bardzo zdecydowanych sympatii, pomijając odrazę do postkomuny. Obecnie moje poglądy związane są z tym, co się w Polsce dzieje. Uważam, że po 10 kwietnia 2010 roku zwykły, przyzwoity człowiek nie może być zwolennikiem obecnej partii rządzącej, nie domagać się od tej partii wyciągnięcia konsekwencji – i pociągnięcia do odpowiedzialności przedstawicieli najwyższych władz tej partii czy rządu. Nie wynika to z intelektualnych założeń, nie ma nic wspólnego z polityką partyjną, ale jest to reakcja moralna i uczuciowa na sytuację w Polsce.
Problem z moim zaangażowaniem bierze się stąd, że w większości moi koledzy (nie wszyscy są tak skrajni jak Ireneusz Krzemiński), większość naukowców, zwłaszcza w Poznaniu, popiera Platformę Obywatelską, np. wybitny socjolog Marek Ziółkowski jest senatorem PO i nikt go nie pyta, czy jeszcze może być naukowcem. Mieliśmy niedawno oświadczenia rektorów, którzy są niezwykle zaangażowani politycznie, i nie udawajmy, że jest inaczej. Ja korzystam ze swojego prawa obywatelskiego i zwalczam to ugrupowanie, które jest dla Polski szkodliwe – według mojego sumienia, mojej wiedzy – i wspieram to, które uważam, że może Polskę zmienić na lepsze w kierunku, który uważam za słuszny. Nie widzę powodu, dla którego miałbym z tego rezygnować.
Głośno było o tym, jak pewne środowiska wystosowały żądanie, aby usunąć pana z uczelni za pańskie zaangażowanie polityczne.
Oczywiście płaci się za to jakąś cenę. Cena polega na tym, że nie wszyscy szanują wolności polityczne, zasady demokratyczne i przeszkadzają im poglądy opozycjne. Niektórzy posujwają na nawet do pisania donosów do rektora. Musiałem się rozstać z UKSW. Jak zwykle, oficjalne powody były inne, ale tak naprawdę było to związane z konkretną, polityczną sytuacją i politycznymi naciskami. Przeciwstawianie się większości jest niewygodne. Łatwiej jest płynąć z głównym nurtem, zwłaszcza gdy są w nim niemal wszystkie akademickie środowiska. Mam jednak wielu przyjaciół, którzy mają poglądy podobne do mnie, np. organizujemy kongres Polska Wielki Projekt, działamy w stowarzyszeniu „Twórców dla Rzeczpospolitej”. Jest też wielu profesorów, którzy są dzisiaj członkami klubu parlamentarnego PiS – prof. Bernacki, prof. Terlecki, których bardzo cenię i którzy też są moimi kolegami w Krakowie w Akademii Ignatianum. I ja w tych ludziach nie spotykam zacietrzewienia ani fanatyzmu, ale spotykam ten fanatyzm po drugiej stronie. Nie spotykam w moich kolegach chamstwa i wulgarności, natomiast po drugiej stronie jest go bardzo dużo. Mam więc poczucie, że podjąłem dobry wybór, że jestem w dobrym towarzystwie. Współczuję natomiast i prof. Śpiewakowi, i prof. Krzemińskiemu.
Jakie są Pańskie osobiste wspomnienia związane z Poznaniem?
Przyjeżdżam tu od czasu do czasu na konferencje filozoficzne, które są zawsze bardzo ciekawe. Pozwalają mi wrócić do mojej filozoficznej przeszłości – Husserl, Heidegger, Fichte. To moje współczesne asocjacje z Poznaniem.
Ale są też dawne. W dzieciństwie wyrastałem w trzech mitach. Jeden to był mit Stanów Zjednoczonych Ameryki. Część mojej rodziny tam wyemigrowała i myślę, że zawsze mnie to trochę chroniło przed komunizmem – świadomość, że jest tam gdzieś wspaniały, wolny świat. Zresztą odwiedziłem kiedyś, po latach, w Rhodes Island tę rodzinę. Drugi mit to jest mit AK. Jeden z braci mojej matki, żołnierz Armii Krajowej, został zamordowany po akcji „Burza” w okolicy Stalowej Woli (jest w Stalowej Woli ulica nosząca jego imię). Ale trzeci mit rodzinny to mit Poznania. Moja rodzina od strony matki mieszkała w Poznaniu w latach trzydziestych, jej bracia zostali tutaj inżynierami budownictwa, mój wujek grał w Warcie Poznań. I kiedy członkowie rodziny opowiadali o Poznaniu – to było to dla nich życiowe apogeum, okres poznański, po którym potem przyszła wojna i komuna. Moja mama zaczęła tutaj chodzić do szkoły, odbyła tutaj w katedrze I komunię, moja ciotka się tutaj urodziła i do tej pory mówi, że jest poznanianką, mimo iż krótko tutaj mieszkała. To oni ukształtowali moje wyobrażenie o Poznaniu.
I też się tak zastanawiam… dzisiaj mam tutaj swój benefis. Paradoks polega na tym, iż nie odbywa się on w Warszawie, gdzie zdobyłem swoje stopnie naukowe, nie w Bremie, gdzie jestem profesorem od 1995 roku, nie na UKSW, gdzie wykładałem dziesięć lat, ale tutaj w Poznaniu. Może to jest tak, że tutaj jakoś historia mojej rodziny się domyka.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Jan Sulanowski
Współpraca: Aleksandra Sikorska